Kedr Livanskiy – Your Need
Po tym, jak Grimes przeszła na pozycje kreatorki mody oraz wydała singiel, który potem sama wycofała z obiegu muzycznego, przyznam, że z troską zacząłem zastanawiać się czy ktoś może zastąpić abdykującą królową post-digital-electro. W starych baśniach i przepowiedniach często mówi się o wietrze ze Wschodu, który odnowi lub zmiecie dawne królestwa. Na szczęście w przypadku Jany Kedriny nie mówimy o podmuchu atomowym, który mógłby wywołać prezydent jej ojczystego kraju, a raczej o powiewie estetycznej świeżości, oddechu stylistycznym, którego w elektronice od dawna wypatrywano. Rosyjska diwa stanowi żywy dowód na to, że we współczesnej muzyce elektronicznej najbardziej liczy się śmiała polemika z tradycją i modą.
Płyty Kedra Livanskiyego, bo tak nazywa się sceniczny porte-parole Kedriny różnią się od siebie dość znacznie: „January Sun” stanowi electro-elegię stanowiącą mariaż klimatu bliskiego Warp Records z brzmieniem niczym z pradawnych „komunijnych” keyboardów Casio odtwarzających z guzika nagrane beaty; z kolei „Ariadna” stanowi silnie inspirowany tradycją electro i techno melancholijny zapis uczuć, o wiele chłodniejszy od poprzedniczki, a jednak dziwnie przytulny i pociągający. Trzeci krążek Kedra „Your Need” to totalny miszmasz stylistyczny, chaotyczna podróż po zakątkach przedcyfrowych i post-internetowych muzycznych inspiracji.
W starych baśniach i przepowiedniach często mówi się o wietrze ze Wschodu, który odnowi lub zmiecie dawne królestwa.
Jana Kedrina stanowi nieodrodne dziecko lat 90. – dosłownie, bo urodziła się dokładnie w 1990 roku, jak i w przenośni – lata 90. stanowią rezerwuar wszelkich sensów muzycznych, którymi przesiąknięta jest jej twórczość. Odniesienie do Warp jest tutaj podwójnie na rzeczy – nie tylko jeśli chodzi o odrealniony klimat i utrzymująca się atmosferę postradzieckiej industrialności, ale również pod względem koncepcyjnym – powinowactwa Kedra z twórczością Boards of Canada (a miejscami także wczesnego Aphexa Twina) jasne są już po pierwszym odsłuchaniu. Przede wszystkim chodzi tu o koncept zawieszonej w swoistym bezczasie nowoczesności, która w przypadku Brytyjczyków zawisła gdzieś na przełomie lat 70. i 80. W przypadku Kedra zaś dekadę później. Proste taneczne linie basów kontrastują tu z delikatnymi synthami, które przywodzą na myśl ścieżki do programów telewizji edukacyjnej, tak popularnej w latach 80. i 90. w Polsce (i być może w całym bloku sowieckim). W wielu miejscach ta ejtisowa jękliwość, niepokojąca monotonia przeciągłych klawiszowych muśnięć, zestawiona została z psychodelicznym brzmieniem lat 90. – nieco wytłumione basy niczym z podziemnej imprezy rave, junglowe przerytmizowane linie perkusyjne, posthouse’owe duszne przestrzenie. Wszystko to unosi się w jakimś dziwnie zamglonym krajobrazie malowanym rozmytymi plamami syntezatorowego chłodu.
Muzyka Kedra jest jednocześnie zimna, nieco mroczna, i swojska. Przywodzi na myśl szarość blokowisk skąpanych w krystalicznym świetle zimowego dnia – beton, metal i szary dym z szarych kominów. W tym świecie wymarłe stylistyki – IDM, jungle, trance, house, techno, mieszają się w waporowej i dziwnie zagęszczonej papce Kedra, pasując doskonale do wspaniałego głosu Jany, która śpiewa subtelnie, motorycznie, przejmująco jedna na tyle, że wprawne ucho rozpozna jej prawdziwe możliwości wokalne – stanowczość i nieubłagany ton, z którym rosyjska piękność śpiewa nam „nigdy nie byłam twoja”…
Dwa pierwsze krążki Kedra Livanskyiego wpisują się bez reszty w symptomatyczny ostatnio powrót elektronicznej estetyki lo-fi. Kedr nagrywał początkowo swe syntezatorowe ścieżki w mieszkaniu, odnosił się przede wszystkim do moskiewskiego undergroundu, podziemnej kultury techno – Jana byłą przez lata DJ-ką w moskiewskich klubach, współpracującą z takimi producentami, jak Buttechno (prywatnie do niedawna jej partnerem). Jeśli do tego dorzucimy wątki związane z rosyjskim kinem offowym i fascynację filmami Tarkowskiego – mistyka połączona z industrialnością, postapokaliptyczne widoki – wiadukty, bloki, stare bramy, budy i blokowiska, zestawione z pełnymi rozrzewnienia prospektami słonecznych dni w styczniu, strzaskanych lodem krajobrazów. Kedr Livanskyi łączy jednak nie tylko liryczność z industrialnością, gopnikowskie zawadiactwo z romantyczną duszą, ale też uosabia mistycznego ducha postnowoczesności, gdzie płynna masa sensu bulgocze w trance’owym beacie, elektroniczne inspiracje wspierane zaś są gnostycką poezją Williama Blake’a. To ostatnie odniesienie znakomicie oddaje duszę pozornie tylko niewinnej rusałki Jany – bywalczyni podziemnego światka Moskwy o urodzie nastolatki, romantyczki przesiąkniętej odległym chłodem swojego kraju.
Co państwo na to?