Jarv Is… – Beyond the Pale
To jest jeden z tych albumów, na które czekałam prawie rok, więc trudno mi się zabrać do napisania czegoś, co miałoby choć pozory obiektywizmu. Postanowiłam jednak spróbować.
„Beyond the Pale” to na pewno nowa ścieżka dla Jarvisa Cockera, który do tej pory był raczej znany z bardziej popowych czy britpopowych, ewentualnie gitarowych klimatów robionych wspólnie z nieistniejącym już Pulp, a potem solo. Poprzedni jego solowy album powstał ponad dziesięć lat temu, było więc dużo czasu na eksperymentowanie (z przerwą na krótkie przywrócenie do życia Pulp), polegające głównie na graniu kolejnych wersji utworów na żywo. Mogliśmy to obserwować chociażby na OFF Festivalu, gdzie utwory z „Beyond the Pale” przybierały już swoją ostateczną wersję.
Oprócz muzycznego rozwoju słychać też, że Jarvis nie ma już 20–30 lat, ale to absolutnie nie jest zarzut
Podobno niektóre piosenki czekały na to, by ujrzeć światło dzienne i trafić na płytę, prawie 30 lat. I chyba dobrze im to zrobiło, bo Cocker wydał najlepszy album w swojej solowej karierze. Chociaż na innych były pojedyncze super kawałki, to tu oprócz tego mamy jeszcze spójną całość. Jarvis wykorzystuje na „Beyond the Pale” różne zebrane po drodze inspiracje, przykładowo umieszczając na nim całkiem sporo elektroniki, co jest pewnie pokłosiem jego didżejskiej aktywności. Z kolei doświadczenie bycia przez długi czas jedynym głosem w Pulp pchnęło go w kierunku bardzo ciekawych dialogów z wokalistkami. Jako dodatkowe głosy czasem komentują, odpowiadają na pytania albo nie zgadzają się z głównym tekstem.
Oprócz muzycznego rozwoju słychać też, że Jarvis nie ma już 20–30 lat, ale to absolutnie nie jest zarzut. Już na „This is Hardcore” próbował mierzyć się z mijającym czasem, ale wtedy było to mocno gorzkie. Dziś podchodzi do tego spokojnie, najwyraźniej widząc, że mimo wieku nadal może robić to, co zawsze, a nawet bezwstydnie tworzyć utwory o rave’ach w jaskiniach. Wnętrze Ziemi jest tu zresztą motywem przewodnim, co widać nie tylko na okładce i w tekstach, lecz także w działaniach – jednym z głównych eventów promocyjnych był koncert w jaskini właśnie.
Charakterystyczna w twórczości Cockera tematyka seksualna ustąpiła tu nieco miejsca bardziej filozoficznym rozważaniom o ludzkiej naturze, chociaż nie znikła zupełnie (przecież już wcześniej bywała zwykle przyczynkiem do poruszania innych tematów). Jarvis poza dźwiękami dużo bawi się też słowami, znaczeniami – niektóre efekty wydają mi się trochę zbyt toporne, ale w zdecydowanej większości teksty są napisane w typowo dla Jarvisa stylu – inteligentnie, zabawnie, poetycko, a przy tym zrozumiale.
Mocnych punktów tego albumu jest wiele, ale dla mnie najlepszy jest ten zaserwowany nam na otwarcie, czyli porównywane przez niektórych do utworów Nicka Cave’a czy Leonarda Cohena „Save the Whale” (chociaż poza niskim wokalem to nie wiem, czy porównania te są do końca uprawnione). Potem mocno wyróżniają się single („Must I Evolve?” oraz przewidujące kwarantannę „House Music All Night Long”), a także nieco psychodeliczne „Swanky Modes”. W „Am I Missing Something?” czy „Sometimes I Am Pharaoh” możemy się za to zachwycać narastaniem dźwięków i emocji. Ale polecam nie wybierać pojedynczych kawałków, a słuchać płyty od początku do końca.
Co państwo na to?