Jan Roth – Kleinod
Notka biograficzna dostarczona przez wydawcę drugiego instrumentalnego albumu niemieckiego perkusisty i kompozytora opisuje Jana Rotha jako melancholijnego, pogodzonego z upływem czasu, przyjaznego mężczyznę, obserwującego świat z perspektywy ganku własnego domu, skromnego na tyle, by nie oczekiwać, że historia będzie o nim pamiętać. PR-owcy z Sinnbus Records spisali się na medal, powyższe zdanie znakomicie podsumowuje zawartość muzyczną albumu „Kleinod”. Powinniśmy zatem przyjąć, że to wszystko prawda.
Ostatnią rzeczą, na którą możecie liczyć są puste popisówy i epatowanie nienaganną techniką. W twórczości Rotha chodzi o nastrój, dyskretne budowanie drobnych kulminacji, powolne uszczegóławianie muzycznego planu, z zachowaniem szczególnego poszanowania dla przestrzeni i powietrza niezbędnego by kompozycje mogły oddychać. W odróżnieniu od stuprocentowego solowego debiutu („L.O.W.”) do pracy nad „Kleinod” Roth zaprosił basistę, perkusistę oraz kompaktowych rozmiarów sekcję dętą (usłyszymy puzon, klarnet, trąbkę oraz skrzydłówkę) – wszyscy muzycy funkcjonują na równych prawach, skromność Jana nie pozwala mu stawać przed innymi, a co ważniejsze, to podejście zdają się podzielać wszyscy zaangażowani w pracę nad tym materiałem. Praca zespołowa musiała sprawiać im sporą frajdę, album jest jaśniejszy i bardziej zdystansowany niż “L.O.W.”, ciągle melancholijny, ale już nie tak jednoznacznie smutny.
Gatunkowe zaszeregowanie „Kleinod” sprawia pewne trudności. Interpretacja „Preludium e-moll” Chopina wpleciona w autorskie kompozycje oraz sam fakt, że podstawowym instrumentem Rotha jest fortepian sugeruje tak modną ostatnio etykietkę modern classic, rzecz w tym, że to określenie nie wyczerpuje puli. Singlowy „Herbst” przywodzi na myśl rozpięty między jazz a post rockiem, drugi album Jazzpospolitej, bardziej kombinowane momenty (choćby środkowa część „Boicycle”) to terytorium okupowane przez Tortoise, zaś zwarta melodyjność najbardziej podniosłych fragmentów może kojarzyć się ze sposobem komponowania charakteryzującym robotę braci Dessner z The National.
To wszystko to jedynie luźne skojarzenia, „Kleinod” jest materiałem mocno eklektycznym, a przy tym zupełnie pozbawionym taniego efekciarstwa i ambicji by cokolwiek udowadniać. Słucha się go świetnie, ale wspomniana wcześniej skromność i wycofanie raczej nie pomogą Rothowi w zwojowaniu wszechświata. Nieprzyzwoicie łatwo ten album przeoczyć, ale Wy zostaliście poinformowani.
Co państwo na to?