płyty | recenzja

James Blake – The Colour In Anything

Organo leptyka

Zaskakująca oprawa w porównaniu z dwoma poprzednimi albumami – chłodnymi, prawie monochromatycznymi. Plamy akwareli i rysunki atramentem – to styl popularnego w Anglii ilustratora książek dla dzieci Sir Quentina Blake’a .  Zanim jednak podamy wkładkę dzieciom pamiętajmy, że one są zwykle bardziej spostrzegawcze i pewnie wcześniej niż my zauważą rozpięte na drzewach nagie kobiety. Bajkowy charakter zdecydowanie psuje fakt, że album nie został wydany jako digipack, o który aż się prosi. Prawdę mówiąc bardziej mi się podobają abstrakcyjne plamy wewnątrz niż sama okładka, ale przyjmuję ją jako kolejny atrybut podkreślający, że James Blake nieśmiało nabiera kolorów.

https://www.youtube.com/watch?v=1J5X7nzMPTw

Kroto Chwile

Świetnych utworów jest naprawdę sporo i nie jest to kwestia efektu skali (spośród siedemnastu utworów powinno być co najmniej kilka dobrych, nieprawdaż).

„Timeless” – jeden z najlepszych utworów Blake’a i jeden z najlepszych w 2016 w ogóle. Jest hajhecik, zaskakująca syrena kompletnie jakby nie na miejscu, a na koniec syntezator tak kwaśny, że aż wykręca uszy (z zachwytu) – chodził mi po głowie bite kilka tygodni. Zgaduję, że sampel otwierający pochodzi od Kosheen ,,Hide U”.

„Points” – produkcja, która świdruje mózg i głos, który świdruje serce. Podoba mi się jak to wszystko po blejkowsku ze sobą ,,nie gra” – przywodzi na myśl pierwsze EPki.

„Modern Soul” – no, nowoczesny soul…  (Łukasz Suchy)


„Points” – powtarzany wejściowy motyw. Później niby siermiężnie i surowo, niby męcząco, aż tu nagle narastająca, budząca emocje melodyjność iiiiiii… Powtórka motywu początkowego z wyciszeniem. Cały James, mistrzostwo, rutyna. (Bogusz Błaszkiewicz)

Co państwo na to?