Igor Boxx – Breslau
No cóż, już na początku muszę rozczarować wszystkich, którzy uważają, że solowa płyta Igora Boxxa to objawienie przywracające do życia „zawieszony” od jakiegoś czasu, nasz genialny produkt eksportowy – Skalpel. Niestety – ja tak nie uważam, po pierwsze dlatego, że Breslau to oryginalny projekt, który nie wpisuje się do końca w zarysowaną przez Skalpel konwencję oraz, po drugie, gdyż – i piszę to z prawdziwym, niekłamanym żalem, ale i respektem wielkiego fana – nie jest to, mimo znakomitego pomysłu oraz świetnej produkcji i masteringu (którym notabene zajął się Marcin Cichy – drugi z członków wrocławskiego duetu) album odkrywczy, który poruszałby do głębi wszystkie, wrażliwe na jazzowe i elektroniczne dźwięki klepki w naszej głowie. Choć nie da się chyba w tym przypadku uniknąć porównań, weźmy Breslau taki jaki jest: oryginalny w zamyśle, ale zarazem dość konwencjonalny formalnie.
Zamysł Igora Boxxa polegał na stworzeniu czegoś, co mogłoby stać się soundtrackiem do wojennych kronik oblężenia Festung Breslau. Słuchając płyty nie trudno wejść w ten mroczny i nieco makabryczny klimat odciętego od świata, atakowanego przez „dzikie hordy Bolszewików” miasta (najbardziej skalpelowy na płycie, a zarazem tak pięknie parafrazujący Public Enemy „Fear Of A Red Planet”). Pogrążone w upadku, ożywa ono w płomieniach historycznej konieczności (In Flames), staje się miejscem gdzie przemoc i zniszczenie splatają się z heroizmem, w ambiwalentnym moralnie dance macabre. Ta niejednoznaczność, która każe tańczyć „Last Party In Breslau”, mimo że wokół szaleje prawdziwe piekło, to główny motyw albumu, za pomocą którego Boxx konfrontuje odbiorcę z perwersyjnym okrucieństwem i przewrotnością wojny, gdzie Eros i Tanatos szaleją razem, zaś destrukcja urasta do miana sztuki. Łatwo się „zadurzyć” w jej monstrualnym pięknie, ulec tej samej doskonałości, która tak pociągała Borowskiego w niemieckich obozach zagłady…
Niestety „Breslau” nie posiada już tej lekkości i kunsztownej oprawy melodycznej, która tak zachwycała w jazzowych samplach Skalpela. Mimo że Boxx za pomocą ciężkich, motorycznych basów („Alarm”) znakomicie buduje klimat hitchcockowskiego horroru, nie jest jednak melancholijny niepokój, finezyjna groza, która – szczególnie na debiutanckiej płycie Skalpel – czai się zawsze nie tyle w konkretnym dźwięku, ale całej sekwencji, niekonwencjonalnym zwrocie akcji. Na „Breslau” królują sample ciężkie, szybkie, urywane –breakbeat, drum’n’bass, jungle w samym środku wojennej zawieruchy. Całość okraszona gotyckim zawodzeniem kościelnych organów. Niestety, wszystko to wydaje się nieco płaskie, pozbawione tej cudownej nieoczywistości, która tak zachwycała we wcześniejszych kompozycjach duetu. Czy zobrazowanie dramatu wojny rzeczywiście wymaga dosłownego traktowania? Zbyt duży nacisk położony na konceptualną przejrzystość – oto najsłabsza strona tak nieoczywistego w swym zamyśle, „Breslau”.
Co państwo na to?