
Idles – Ultra Mono

ZA (Ewa Bujak)
No i znowu to zrobili. „To” oznacza, że nagrali album, który pokazuje, jak nieujarzmionym są zespołem. Że są dzikim krajobrazem bez wydeptanych ścieżek. Może już nie tak surowi i minimalistyczni, może trochę starsi. Ale wciąż mający wiele do powiedzenia. Joe Talbot drze się, jak nigdy wcześniej, perkusja strzela niczym karabin, gitary nadal żyją własnym życiem. W tekstach nadal mowa o nierówności rasowej, społecznej, konformizmie, byciu kowalem swojego losu, problemach psychicznych i władzy.
Tym, co różni „Ultra Mono” od poprzednich płyt studyjnych to uchwycenie energii, jaką zespół krzesa na koncertach. To, co wcześniej było ślepym pędem przed siebie, teraz jest straceńczym tańcem. To, co było chaosem, nosi znamiona szaleństwa. To, co było jedynie sugestią, teraz jest bezpośrednim manifestem. A może to po prostu lustro postawione przed nami samymi?
Być może dobrze znana formuła „trzy akordy, darcie mordy” w przypadku Idles zaraz się wyczerpie, może narzucone tempo nagrywania doprowadzi do wypalenia. Ale to jeszcze nie ten moment. Ich muzyka w świecie plastiku i autotune’a wciąż jest świeża i ożywcza. Nieważne, że w grupie zespołów hałasujących inne są „bardziej”: twórcze, rozwijające się, bla, bla, bla. Bo jeśli nieść sztandar, to tylko z krzykiem na ustach i niezgodą w sercu. (Ewa Bujak)
PRZECIW (Marcin Gręda)
Oto moment, w którym wracam do zasygnalizowanego przy okazji recenzji „A Hero’s Death” syndromu trzeciej płyty. Irlandczycy mają jeszcze rok lub dwa, ich starsi i bardziej utytułowani koledzy z Idles właśnie stanęli do egzaminu.
Mam wrażenie, że wielu odbiorców postrzega Idles jako grupę cudownych, ignorujących wszelkie prawidła przemysłu muzycznego abnegatów, którzy potykając się o instrumenty przypadkowo wydali na świat znakomity „Brutalism”. To nie do końca prawda. Idles pierwszą EPkę wydali już w 2012 roku, niewiele tam siłowego darcia mordy, za to sporo klasycznego dance-punka, polerki i uczciwych partii instrumentalnych. Zapomnijcie także o wizualnej fajności, która tak bardzo lubimy w ich nowożytnym wydaniu. Chcę powiedzieć, że Idles walczyli o atencję jak każdy inny zespół, próbowali różnych rozwiązań i ewoluowali. Nie ma w tym nic dziwnego, ale warto mieć na uwadze, że ich galopujący radykalizm i dezynwoltura to cechy nabyte.
Otwierający płytę „War”, ze wściekłym przejściem na bębnach, nerwem i zawodzącymi niczym policyjne syreny partiami gitar może uśpić czujność. Na marginesie, nie mogę pozbyć się wrażenia pewnego podobieństwa z „Ares”, utworem otwierającym „Intimacy” Bloc Party – środki rzecz jasna są zupełnie inne, natomiast jeśli chodzi o ciężar właściwy i gęstość słyszę tu intrygującą zbieżność. Niestety już w połowie „Ultra Mono” męczy niemal zerową inwencją melodyczną, przewidywalnością, jednostajnym poziomem intensywności i brakiem jakichkolwiek ruchów dramaturgicznych. Doceniam sowizdrzalski nastrój „Mr. Motivator”, dobry refren „Model Village”, ale to za mało by podźwignąć ociężałą całość.
„Ultra Mono” to kolejny świadomy krok wstecz na drodze w protopunkowe rejony. To co tylko ubarwiało „Joy As An Act Of Resistance” stanowi esencję nowego albumu. Nie przekonuje mnie dudniące i przekompresowane brzmienie, jednopalczaste partie gitar, mocno umowa struktura utworów i obowiązkowe wrzaski, który tym razem wydają się wyzute z jakiegokolwiek znaczenia.
„Brutalism” był ciężki, obleśny, niemal mechaniczny, ale gdzieś w tym wszystkim wybijał się bardzo czytelny sens, dużo ludzkiego pierwiastka, melodyczna inwencja i trudna do zdefiniowania chwytliwość. Grupa zdaje się świadomie z tego wszystkiego rezygnować. Być może potknąć się z taką gracją można tylko raz?
Szczerze doceniam, że Idles otwarcie występują przeciwko rokendrollowej popelinie, gwiazdorstwu i maczystowskim stereotypom, ale trzeba zdawać sobie sprawę, że równocześnie jest to ich sposób na funkcjonowanie w samym środku tego biznesu, a nie realna próba wytrącenia go z szyn. Aktualnie Idles to całkiem dochodowe przedsiębiorstwo. Na wysokości „Ultra Mono” Panowie za plecami mają już tylko ścianę, kolejny krokiem w tył mogą nabić sobie solidnego guza. (Marcin Gręda)
Co państwo na to?