IAMX – Echo Echo
Nauczona doświadczeniem podchodzę do takich płyt ze sporą dawką ostrożności. Na ile wynikają z realnych potrzeb, na ile są zapchajdziurami, na ile twórczym (lub odtwórczym) zrywem, a na ile skokiem na kasę?
Chris Corner, spiritus movens IAMX, mówi – jakby pisał w kiepskim liście motywacyjnym – że nagranie płyty akustycznej od dawna było jego marzeniem. Na potwierdzenie przyznaje, że jego piosenki często powstają na gitarze akustycznej czy pianinie i tym samym chciał odwrócić proces tworzenia; zerwać z wybranych utworów z kilkunastoletniej historii grupy chwilowo zbędne warstwy.
Część kompozycji została znacznie wydłużona, przez co podczas słuchania „Echo, Echo” czuję się, jakbym spacerowała po ruchomych piaskach.
No dobrze, wierzę mu. Być może dla samego Cornera jest to także kolejna forma autoterapii. Za mocnym beatem, koncertową efektownością można więcej ukryć. W promującym album „Surrender” artysta robi rachunek sumienia. Bez zbroi, bez ostrych świateł, bez towarzyszy na scenie. I tak jest z piosenkami na „Echo, Echo”: choć nie są tak głośne, tak obezwładniające, służą usłyszeniu przede wszystkim samego siebie.
Rzut oka na spis utworów i już wiadomo, że album zaczyna niespodzianka największego kalibru. Bo o ile łatwo wyobrazić sobie „Mercy”, „The Power and the Glory” czy „The Background Noise” w wersji akustycznej, o tyle „I Come with Knives” może być sporym zaskoczeniem. Przy pierwszym przesłuchaniu ta wersja mnie odrzuca – jak to tak bez tego rwanego, alarmowego charakteru? Ale im dalej w te osiem minut, tym leniwy rytm bardziej oplata uszy.
Choć tak dużych niespodzianek na „Echo, Echo” już nie znajdziemy, Chris Corner dba o to, żebyśmy się nie nudzili: a to pogłosy, podbicia, elektroniczne pętelki. W końcu wersje akustyczne nie są równoznaczne z beztroskim brzdąkaniem na gitarze. Najbliżej tej konwencji sytuuje się „You Can Be Happy”, „Insomnia” oraz „The Power and the Glory”. W pierwszym przypadku melodia wciąż piękna, ale śpiewane w tym tempie słowa o szczęściu mnie nie przekonują. Z oryginalnej „Insomnii” pozostał tylko głos, który tu nieco niepotrzebnie uwydatnia dramatyzm. Boli także pierwsza minuta „Spit it Out” – robi wrażenie rozgrzewki gardła i palców. Dalej, na szczęście, jest tylko lepiej.
Ładnie zaznaczona gitara akustyczna pojawia się gościnnie w „Kiss and Swallow”. W „I Salute You, Christopher” pojawiają się dodatkowe głosy wypowiadające słowa mocy. Ascetyczna aranżacja zdjęła z kompozycji modlitewny charakter. Podobnie dzieje się w „Mercy” czy „The Background Noise”; ustępują niepokój i ciężar, zostają świetne piosenki.
Część kompozycji została znacznie wydłużona, przez co podczas słuchania „Echo, Echo” czuję się, jakbym spacerowała po ruchomych piaskach. Zmiany, czasem kosmetyczne, czasem rewolucyjne, nie dekonstruują piosenek. Bronią się one tak samo jak wersje znane z dotychczasowych płyt IAMX. Mimo kilku potknięć fantastycznie się tego słucha. Zniknęła efektywność, ale muzyka wciąż jest źródłem siły.
Wybaczcie, ale wobec twórczości Chrisa Cornera nadal pozostanę bezkrytyczna.
Co państwo na to?