I Like Trains – The Shallows
Gdyby ktoś nosił się z zamiarem stworzenia rankingu grup, których nazwy w żaden sposób nie oddają klimatu i charakteru ich twórczości, mamy tu kandydatów do pierwszej trójki. Nie wątpię, że za pociągiem do pociągów stoi potencjalnie urocza historia, ale patrząc z zewnątrz mamy tu do czynienia z polotem i inwencją porównywalną z radosnym słowotwórstwem charakterystycznym dla polskich prywatnych przedsiębiorców początku lat dziewięćdziesiątych . Grozy całej sytuacji przydaje fakt, że w początkach działalności brytyjscy muzycy podpisywali się w taki oto przedziwny sposób: iLiKETRAiNS, eksploatując tym samym swe pokłady kreatywności do maksimum… Jakie to szczęście, że w kategoriach muzycznych jest o niebo lepiej.
Ta płyta skrada się w prochowcu z wysoko postawionym kołnierzem i gdyby nie wspomniane wcześniej brytyjskie zdystansowanie, z pewnością chętnie rzuciłaby Ci się do gardła…
I Like Trains, zapisani w tradycyjny sposób, mogą kojarzyć się z The Editors, White Lies czy, kopiąc głębiej, Joy Division. O ich odmienności, zwłaszcza od dwóch pierwszych grup, świadczy pewne wycofanie i umiarkowanie – kolejarze hobbyści oszczędzają słuchaczom nieznośnej stadionowej pompatyczności i bombastycznych refrenów – może to za sprawą wrodzonej brytyjskiej powściągliwości, najważniejsze, że działa. Pozostawiają natomiast grubą warstwę chłodu i klaustrofobiczną atmosferę, potęgowaną niskim i monotonnym głosem Davida Martina, pomiędzy śpiewem a melorecytacją.
Obiektywnie na „The Shallows” stosunkowo niewiele się dzieje, do tego piosenki są do siebie podejrzanie podobne, ale w przypadku tego albumu to po prostu fakty, w żadnym wypadku nie zarzuty. Duże podobieństwo tempa, rytmiki i struktur muzycznych służy tu budowaniu atmosfery. Ten album działa jako całość: transowe i stosunkowo proste bębny; nienarzucające się syntezatory i zmyślnie zapętlane, a przy tym dość dyskretne gitary, mogące niekiedy przywodzić na myśl Foals („Mnemosyne”) tworzą dźwiękowy monolit. Żadna ze składowych nie dominuje zanadto, współpraca muzyków jest idealnie zbalansowana.
David Martin, który z pewnością jest nieskończenie blady i przynajmniej od czasu do czasu sypia w krypcie, opowiada historię opartą na książce „The Shallows – What the Internet Is Doing to Our Brains” Nicholasa Carra. Podskórnie czuję, że lepiej nie opisywać jej tu zbyt szczegółowo, wszak musicNOW! jako twór wirtualny funkcjonuje wyłącznie w Sieci, a nie chcemy byś Drogi Czytelniku, poczuł się nieswojo.
Ta płyta skrada się w prochowcu z wysoko postawionym kołnierzem i gdyby nie wspomniane wcześniej brytyjskie zdystansowanie, z pewnością chętnie rzuciłaby Ci się do gardła. Może również pełnić funkcję przenośnego klimatyzatora – odtwarzana odpowiednio głośno niechybnie sprawi, że temperatura w pomieszczeniu spadnie o kilka stopni, tylko kto będzie na tyle odważny by włączyć „The Shallows” w upalny i słoneczny dzień?
Co państwo na to?