Hauschka – What If
Skąd możecie znać Hauschkę? Możliwości jest przynajmniej kilka, włączając w to także przypadek, że słuchaliście jego fortepianowo-orkiestrowych partii, nie zdając sobie z tego sprawy. Oto kilka tropów zestawionych w przypadkowej kolejności:
– music A.M. – tortoise’owo-elektroniczna supergrupa, w której poza Hauschką gra Stefan Schneider z To Roco Tot.
– nominowana do Oscara ścieżka dźwiękowa do filmu „Lion – droga do domu”.
– orkiestracje na debiutanckim album elektroniczno-foalsowo-popowej grupy Breton.
– a może po prostu obiło Wam się o uszy, że to ten starszy gość, który wzorem Johna Cage’a, wrzuca przeróżne klamoty do fortepianu?
Lista nie jest kompletna i tak ją zostawmy, ważne, że Vortel Berkelmann to postać otwarta i bardzo wszechstronna. Na “What If”, ósmym albumie w solowej dyskografii, ten utalentowany Niemiec bardziej niż kiedykolwiek zbliżył się do współczesnych twórców muzyki elektronicznej. Metodologia jest dość niecodzienna – na wzór młodzieży stukającej w kolorowe i czułe na nacisk guziczki, Hauschka w dużej mierze “zaprogramował” kompozycje zawarte na “What If”. Fortel polega na tym, że podstawowym instrumentem odgrywającym zapisane wcześniej partie jest pianola. Tak, to taki odtwarzacz midi z czasów, kiedy nie wynaleziono jeszcze midi. Lata jej świetności minęły jakieś 100 lat temu, ale z pewnością widzieliście pianole samobieżnie “coverującą” współczesne evergreeny w scenie otwierającej kolejne odcinki serialu “Westworld”.
Oczywiście idę o zakład, że maszyna, której używa Hauschka, została poważnie zmodyfikowana i uwspółcześniona, niemniej chodziło o to, by podczas występów na żywo obyć się bez laptopa. Dzięki sędziwej pianoli Hauschka, nie ma poczucia, że pracuje w biurze, a i aspekt wizualny z pewnością odgrywa tu istotną rolę.
Album“What If” już od pierwszych dźwięków daje przyjemne, choć niekiedy odrobinę klaustrofobiczne wrażenie zamknięcia w precyzyjnym i pracującym pełną parą mechanizmie zegarowym o poważnym stopniu skomplikowania. Najbardziej gęste i nerwowe fragmenty (“I Need Exile”, “Trees Only Exist in Books”) przywodzą na myśl archiwalne kroniki filmowe dokumentujące pracę pierwszych linii produkcyjnych, z całą armią uwijających się w szalonym pędzie maleńkich, udręczonych pracą ludzików. Wrażenie potęgują kwadratowe i bardzo perkusyjne w wyrazie partie pianoli, dyskretnie serwowane bity oraz cała masa przefiltrowanych przydźwięków i stukotów wydobywanych z preparowanego pianina. To z całą pewnością najbardziej rytmiczny i podporządkowany nieludzko usztywnionemu pulsowi spośród albumów wydanych przez kompozytora, a trzeba pamiętać, że aspekty rytmiczne to podstawowy powód, dla którego artysta wiele lat temu zdecydował się na manipulacje przy instrumencie.
Przy całym poszanowaniu dla jej szacownej maszynowości, “What If” to pozycja całkiem przystępna i nie wymagająca żadnego teoretycznego przygotowania. Hauschka nie zapomina o strukturze, a kompozycje z rzadka trwają dłużej niż standardowe piosenki. Preparowany fortepian może dawać wyobrażenie urządzenia kolczastego i potencjalnie niebezpiecznego, proszę jednak wziąć pod uwagę, że gra żywych rąk Berkelmanna pełna jest delikatności i harmonii, stanowiąc znakomity kontrapunkt dla chropowatych i usztywnionych partii urządzeń peryferyjnych.
Podobno tytuły wszystkich utworów należy poprzedzać pytaniem zawartym w tytule albumu – wychodzi na to, że Hauschka martwi się o przyszłość w skali mikro i makro. Próby fabularyzowania muzyki instrumentalnej sprawiają, że robię się podejrzliwy, ale wspomniana chwile wcześniej przyszłość jak ulał pasuje do produkcyjnych aspektów albumu. Za sprawą względnie skromnych środków (pogłosy, echo łapiące pojedyncze fortepianowe dźwięki, dyskretne syntezatory) Hauschka wystrzeliwuje się w kosmos i niemym głosem pyta o przyszły los własnych dzieci, planety i cywilizacji.
O ile wiem, przyszłość jest niepewna.
Co państwo na to?