Glass Animals – Zaba
Swój pierwszy koncert zagrali w Jericho Tavern w rodzinnym Oxfordzie, tym samym pubie, w którym karierę zaczynali Radiohead. Z powodzeniem można uznać to za dobrą wróżbę. Na ich pierwszym londyńskim występie na liście gości znalazł się Paul Epworth. Można uznać, że to szczęście. Marzą o głównej scenie na Glastonbury Festival. Można uznać, że to marzenie do spełnienia, i to szybciej niż się im wydaje. O Glass Animals w składzie Dave Bayley, Drew MacFarlane, Edmund Irwin-Singer i Joe Seaward będzie wkrótce głośno. Już jest głośno! Niełatwo opisać ich brzmienie i to z pewnością zaleta. Nie dajcie się zwieść – z każdym kolejnym przesłuchaniem porównania do Alt-J wydadzą Wam się coraz bardziej bezpodstawne. Hipnotyczny, niemal baśniowy nastrój to efekt połączenia różnorodnych muzycznych wpływów, począwszy od R&B i hip-hopu, przez elektronikę, aż po psychodeliczny rock. Całość spina eteryczny głos Bayley’a, a Zaba to zaproszenie do innego świata, soundtrack do innej rzeczywistości.
W tej naszej, ziemskiej, Dave miał trochę inne plany. Studiował medycynę na oxfordzkim King’s College. Równie mocno interesowała go jednak również oxfordzka scena muzyczna. Wspomina, że od najmłodszych lat biegał z kumplami na festiwale i po okolicznych klubach, na koncerty ulubionych zespołów jak choćby LCD Soundsystem czy Maximo Park. Foals kibicował, kiedy jeszcze nikt o nich nie słyszał. Słuchał dużo, zwłaszcza po nocnych zmianach w szpitalu. Muzyka miała pomóc mu zasnąć, często kończyło się to jednak pierwszymi próbami rejestrowania swoich pomysłów muzycznych. Można powiedzieć, że Glass Animals to projekt zrodzony z insomnii, co również mogło mieć wpływ na klimat debiutanckiego albumu. Choć brak większego muzycznego przygotowania wywoływał u Dave’a dużo wątpliwości, wrażenia jego kumpli były znacznie lepsze. Glass Animals zaczęli publikować pierwsze utwory w Internecie, ich pozytywny odbiór okazał się dla chłopaków bardzo zaskakujący. Z tego zaskoczenia zrodził się jednak także strach. Nie znali nikogo kto miał zespół i nie wiedzieli jak to jest być w zespole. Nigdy, mimo wspólnego zamiłowania do muzyki, nie myśleli, że mogą zostać muzykami. Priorytetem, mimo wszystko, było skończenie szkoły, w związku z czym zespół pozostał tymczasowo jedynie pobocznym zajęciem. By przyspieszyć swoją edukację Dave przeniósł się na nauki neurologiczne. Po ukończeniu szkoły dali sobie rok, zaś Glass Animals drugą szansę.
I don’t actually go about making music in a very scientific, medical way. It’s very unplanned and very gut-instinct-base…(Dave Bayley)
To był ważny rok i zespół dobrze spożytkował ten czas. Glass Animals wydali pierwszą EPkę zatytułowaną „Leaflings” (2012) i równie szybko zaczęli grać pierwsze koncerty. Dojechali aż do Londynu. W garderobie klubie, w którym występowali przypadkiem natknęli się na listę gości i zobaczyli na niej nazwisko Paula Epworth’a – człowieka od Florence And The Machine, Foster The People oraz Adele. Okazało się, że Paul był pod dużym wrażeniem tego, co zobaczył na scenie.
Zaprosił ich na drinka, opowiedział o nowej wytwórni Wolf Tone, którą właśnie zakładał i zaproponował współpracę. Tylko głupiec mógłby odrzucić taka propozycję. Dostali studio na sześć tygodni, wolną rękę podczas nagrań, na koniec zaś Paul wysłał ich w trasę po Europie z St. Vincent. Taki zestaw sprzyjających okoliczności w połączeniu z ukrytym talentem Bayley’a do opowiadania muzycznych historii sprawia, że Zaba to jeden z najciekawszych debiutów zeszłego roku. Już sam tytuł wzbudza zainteresowanie. Zaczerpnęli go z jednej z ulubionych książek Dave’a z dzieciństwa – „The Zabaja Jungle” autorstwa Williama Steiga. Wyobraźnia dziecka spotyka się z muzyczną wizją debiutanta, by w rezultacie stać się fundamentalną inspiracją podczas prac nad piosenkami. Dosłownie od pierwszych rytmów „Flip” zostajemy przeniesieni na drugą stronę, do innego świata. I to nie dzięki czarodziejskiej różdżce a za pomocą przycisku play! Chociaż nie, tak naprawdę przechodzimy przez ciemny kanał, w którym turla się przypadkowo upuszczona piłeczka. Ok, to już moja wyobraźnia, pobudzona pierwszymi sekundami otwierającego album „Flip”.
Im dalej w tropiki, tym lepiej. Po uwodzicielskim „Flip”, delikatnie pulsujące „Black Mambo” wprowadza nas do singlowego Pools i nasączonego R&B „Gooey” z kultowym już wersem „you just wanna know those peanut butter vibes”. Z kolei w niepozornie zaczynające się „Walla Walla” nagle wkrada się niepokój. Natężenie wszechobecnych niemal w każdej piosence basów niebezpiecznie rośnie. Gitary stają się bardziej słyszalne, wręcz szaleją. Po każdej burzy jednak zawsze wychodzi słońce, także i tu wszystko wraca do normy – spokój i wytchnienie przynosi instrumentalne interludium „Intruxx” oraz ostatni singiel Szklanych Zwierzaków – „Hazey”. Wszystkie zabiegi, którym poddają swoje piosenki wynikają z niezwykłej dbałości o szczegóły. Zbieranina wszelakich dziwnych dźwięków, począwszy od odgłosów słonia, na brzęczeniu owadów skończywszy, robi niezwykłe wrażenie. Po plemiennym, rytualnie brzmiącym „Wyrd”, najstarszy w zestawie „Cocoa Hooves” i „JDNT” miękko i łagodnie kończą tę tropikalną wyprawę. Zaba to jeden z tych albumów, których słucha się od początku do końca. Dokładnie tak jak Bayley lubi i tak jak to zakładał wchodząc do studia.
I love those records that you can put on and listen to from start to finish and they keep you in an alternate universe for the hour, like Pink Floyd’s Dark Side Of the Moon is the ultimate example of that…(Dave Bayley)
Na proces twórczy miały wpływ również stare nagrania z kolekcji rodziców, których Dave lubił słuchać podczas nagrywania „Zaby”. Dużo z soulowego repertuaru Niny Simone czy Otisa Reddinga, którego wręcz uwielbia i stawia za wzór jeśli chodzi o konstruowanie utworów i sposób pisania linii wokalnych. Jest jeszcze R&B i hip hop, które chłonął podczas kilkuletniego pobytu w Stanach. Jako mieszkaniec małego miasteczka miał do wyboru dwie stacje.
W jednej grali Nickelback, który wywoływał u niego odruchy wymiotne. Druga prezentowała czarne rytmy. Jedyna opcją było zatem słuchanie Missy Elliott, Dr Dre czy 2Paca. Po powrocie do Oxfordu uzupełnił swój muzyczny słownik o dużą porcję muzyki gitarowej. Pomijając koncept dżungli, bardzo szeroki zasięg muzycznych inspiracji sprawia, że debiutancki materiał Brytyjczyków brzmi tak oryginalnie. Nie będę pierwszy, ani prawdopodobnie ostatni, ale sugeruję by słuchać tego albumu w słuchawkach, by jeszcze bardziej dać się wciągnąć w niezwykły świat Zaby.
A w drodze pomiędzy kolejnymi koncertami Dave nieprzerwanie czyta swoje medyczne cegły. Nie wiem czy wróci na studia, mam nadzieje, że do studia bardzo szybko
Co państwo na to?