Future Islands – As Long As You Are
I stało się.
„As Long As You Are”, szósty album Future Islands, trafił do moich uszu. Otwiera go „Glada”, piosenka, przy której próbowałam wyłapywać niuanse składające się na to wydawnictwo. Samuel T. Herring, jeden z najbardziej charyzmatycznych everymanów współczesnej muzyki, obniżył głos i wyśpiewał nim chwytającą za serce frazę „Do I deserve the sea again”? Gerrit Welmers, odpowiedzialny za ukochane przeze mnie efektownie efekciarskie klawisze, powędrował w kierunku Cocteau Twins. William Cashion, który na początku kariery marzył o tym, żeby grać jak Kraftwerk, poprowadził swój bas, tak jak ma to w zwyczaju, w mechaniczny i organiczny zarazem sposób. No i było słychać Mike’a Lowry’ego, perkusistę, który stał się członkiem zespołu właśnie podczas nagrywania „As Long As You Are”, a który zostawił sporą część siebie nie tylko w muzyce, lecz także w tekstach, będąc ich współautorem i nadając im, jak podkreślił Cashion, „bezpośredniości” i „energii”.
I tu się zatrzymałam.
W przypadku Future Islands to, co słychać, a czego nie słychać, jeśli chodzi o wpływy, ma niewielkie znaczenie, bo zespół gra wariacje na temat tego, co gra już od kilkunastu lat. Każda kolejna płyta przypomina w jakimś stopniu poprzednią. To barokowy, przy okazji debiutu z 2008 roku może nieco bałaganiarski synthpop, który w połączeniu z poetyckimi frazami, histerycznie wyśpiewywanymi przez Herringa, doprowadza słuchacza na skraj przebodźcowania. Ale takiego, jakiego czasem oczekuje się od piosenki. No chodź tu, piosenko, wyrwij mi serce – powtarzam za każdym razem, kiedy sięgam po kawałki Future Islands.
I tego zaczęłam szukać na „As Long As You Are”.
„I Knew You”, czyli numer cztery spośród jedenastu tracków, przyniósł mi to poczucie jako pierwszy. Jakoś tak nie umiałam nie wzruszyć się słowami, które padają w refrenie: „I knew you/I knew you as you were and as you are/You knew me too/But it’s not the same”. Potem też dostałam, czego oczekiwałam, choć już w bardziej kojący wcześniejsze rozedrganie sposób. W balladzie „City’s Face”, kiedy Herring śpiewa „It’s so strange how a person can change a city’s face”, robi się dużo miejsca na refleksję, z którą potem spędza się cały dzień, szwendając się po mieście (sic!). Z „Waking” sprawa ma się inaczej, bo tu już tempo sprawia, że choć powinnam usiąść i odrobić pracę domową z tego, jaki jest cel mojego życia („I’ve been sitting here thinking what’s my purpose”), zaczynam galopować w rozmyślaniach i dochodzę do momentu, w którym „The blood begin to push me back to life”. Kwintesencja Future Islands. Zajrzyj we wczoraj/teraz/jutro, zadumaj się, zatańcz to, co czujesz, żyj, i w końcu znajdź dom. Po latach oddalania się od niego. Taki jak na okładce szóstego krążka Future Islands, albo trochę inny. Ale dom. Herringowi się udało, jest flying and free, i słychać to w ostatnim numerze na krążku „Hit The Coast”. Dla poszukujących, zwłaszcza w swojej przeszłości, i tańczących refleksyjnie pozycja obowiązkowa.
Co państwo na to?