Forest Swords – Compassion
Spoglądam na labirynt smukłych pni drzew, w koronach pikuje światło. Światło w tej dziwnej scenie jest rozproszone, zarazem jednak bardzo wyraźne, bliskie błękitu, którego tak chętnie używał Vermeer – jednocześnie stonowane i niepokojące. Tylko skąd ono pochodzi? Nie widać ani słońca, ani księżyca – trudno określić porę dnia. To światło zapowiada coś nadchodzącego, coś, co musi się wydarzyć, nieziemską nadzieję…
Zacznę z grubej rury – „Compassion” udowadnia, że artysta mający na swoim koncie dwie płyty długogrające nie jest skazany na wybór (który w gruncie rzeczy jest żadnym wyborem) pomiędzy spijaniem śmietany ze swego ciężko wypracowanego dorobku i powielaniem jedynie tych samych – choćby nie wiem jak oryginalnych – chwytów stylistycznych, oraz brnięciem w zupełnie mu nieznane rejony, eksperymentowaniem, które ociera się o zaprzeczenie wcześniejszym dokonaniom. Istnieje jeszcze trzecia droga (choć nie lubię tego określenia), która do tego nie jest zgniłym kompromisem, droga, która pozwala zachować niepowtarzalny styl a zarazem oderwać go od jasno już wytyczonych ścieżek, oczywistych rozwiązań, pułapki wielu bardzo wyrazistych muzyków. Forest Swords nagrał album wpisujący się niewątpliwie w mroczną i mistyczną jednocześnie stylistykę znaną z „Dagger Paths” oraz „Engravings” (przy wszystkich różnicach między tymi albumami), stanowiący przy tym płytę bardzo aktualną, wprowadzającą nowe sensy do muzyki Brytyjczyka.
„Compassion” doskonale wpisuje się w moment historyczny, w którym wszyscy błądzimy gdzieś przygniatani z każdej strony przez coraz bardziej groteskowe i surrealistyczne wydarzenia – zarówno te geopolityczne, jak i te osobiste
Niewątpliwie „Compassion” to najbardziej „komunikowalna” (nie czytać: komercyjna) płyta Matthew Barnesa. Znajdziemy tu – znany już dobrze z poprzednich wydawnictw, a jednocześnie tak niepowtarzalny – industrialny a zarazem bardzo organiczny styl, instrumentacje o iście dalekowschodnim sznycie (swoją drogą zawsze gdy słyszę pierwsze nuty „Panic” wyobrażam sobie nocny pejzaż Japonii, jak ze starych drzeworytów ukiyo-e), mantryczny rytm, pogłosy, echa, nakładające się żywe instrumenty i elektroniczne sample. Znajdziemy jednak o wiele więcej. Na „Compassion” Forest Swords łączy swoje chłodne, cyberpunkowe brzmienie z nieco bardziej „tanecznymi” (tak, napisałem to!) synthowymi dźwiękami, co czyni go dzieckiem swoich czasów. Mroczne syntezatorowe sekwencje z lat 80. i 90. (w „Exalter” brzmią niemal jak Depeche mode) w muzyce Forest Swords stają się rodzajem katalizatora, za pomocą którego umieszcza on swój sztafaż matowych niczym z kiepskiej jakości kasety pociętych wokali, przesterowanych smyczków, dzwoneczków i metalicznych szelestów w złowieszczej i głębokiej przestrzeni, która pochłania słuchacza i zdaje się go otaczać. Choć „Comapssion” jest krążkiem o wiele bardziej przystępnym i „ludzkim”, niż poprzednie dronowe i miejscami przygniatające, płyty, Forest Swords nadal utrzymuje nielinearną konstrukcję swoich utworów, mimo coraz większej melodyjności jego kompozycji, nadal nie pozwala wtłoczyć się w jasne podziały na zwrotkę i refren, gubi tropy wszelkiej przewidywalnej struktury. Pojawia się tu ten sam elektroniczny dramatyzm, który znamy chociażby z niektórych płyt Plaid, a zarazem ta sama nieprzewidywalność w doborze środków stylistycznych, co u Oneohtrixa Point Never (tych dwóch uważam zresztą za absolutną czołówkę sceny eksperymentalno-dronowej elektroniki).
Organiczne tekstury i brudne tło, jękliwe wokalizy, dziwnie stłumione pohukiwania i instrumenty dęte wpisane w minimalistyczną estetykę mająca w sobie coś z Japonii (swoją drogą mam wrażenie, że Brytyjczyk w naprawdę znacznym stopniu zadłużył się u DJa KRUSHa – sprawdźcie tylko „Jaku” i „Ki-oku”) – to wszystko sprawia, że jakakolwiek próba zaszufladkowania twórczości Barnesa spełznie na niczym. Ja mam wrażenie, że „Compassion” doskonale wpisuje się w moment historyczny, w którym wszyscy błądzimy gdzieś przygniatani z każdej strony przez coraz bardziej groteskowe i surrealistyczne wydarzenia – zarówno te geopolityczne, jak i te osobiste.
Zapytany o to czy „Compassion” można uznać za jego głos dotyczący współczesności artysta odpowiedział: „It’s more of an echo maybe – it wasn’t a direct response, but parts of it touch on the way I was trying to navigate through everything that was going on”. Figura przygniecionego swym kamieniem współczesnego Syzyfa nie pozostawia złudzeń – artysta chce zwrócić naszą uwagę na to, że nawet to pozornie tak indywidualne odczucie zawiera w sobie komponent „polityczny”, jest sprzeciwem wobec oczywistości nędznego bytu tysięcy tysięcy, którym każdego dnia się nie udaje, którzy każdego dnia poszukują miejsca dla siebie, każdego dnia pragną i… mają nadzieję. Frustracja – współczucie – nadzieja, oto emocjonalny trójkąt, po którego bokach poruszamy się bezustannie słuchając tego krążka, ma w sobie wiele ze współczesnego świata, w którym wielu z frustracją podnosi pięść w górę, wielu innych zaś z nadzieją szturmuje bramy Europy w poszukiwaniu lepszego życia. Ten las ludzkich opuszczonych w dół głów ciągle kłębi się w mojej głowie, gdy słucham tej płyty, las wzniesionych w górę pięści w bezsilnym akcie braterstwa, las pełnych nadziei oczu, w których kłębi się to światło nie z tej ziemi. „Compassion” jest wydarzeniem, w którym krzyżuje się wewnętrzna troska autora i równie zatroskana społeczna diagnoza, niepowtarzalny styl Forest Swords przynosi jednak katharsis, zapowiada rozwiązanie.
Co państwo na to?