Fontaines D.C. – Dogrel
Nie wiem jak w przypadku reszty globu, ale w kraju nad Wisłą Fontaines D.C. funkcjonują przede wszystkim jako młodszy brat przeżywającej absolutny peak popularności grupy Idles. To w jakiejś mierze zasługa OFF Festivalu – rok po powalającym koncercie starszych i bardziej utytułowanych kolegów Fontaines D.C. mieli przejąć slot „charyzmatycznych brytyjskich prawdziwków generujących hałas”. Czy dali radę? Niektórzy twierdzą, że tak, ale ważniejsze niż wyniki tego plebiscytu jest uznanie różnić dzielących oba zespoły. A jest tego więcej niż mogłoby podpowiadać pierwsze wrażenie.
Zarzuty? Tylko jeden, jednak dość istotny – ponad połowa tej płyty została już wcześniej opublikowana jako single.
Przede wszystkim „Dogrel” to album brzmieniowo i produkcyjnie znacznie bardziej przystępny, skrojony pod szersze, niekoniecznie gatunkowo sprecyzowane grono odbiorców, przy tym solidne osadzony w historyjkach i obserwacjach, niekoniecznie zaś społecznie zaangażowany. Jeśli Joe Talbot otwarcie mówi, że tylko miłość może uratować pierdolnik wokół nas, to Grian Chatten, lider Fontaines D.C., wybiera bardziej zachowawczą i sprawdzoną kreację ponurego, odklejonego na własne życzenie, samozwańczego poety-outsidera. Innymi słowy, w sensie muzycznym grupie bardziej po drodze z The Clash niż Discharge, natomiast lirycznie Joe Strummer robi miejsce Shane’owi MacGowanowi. I na tym koniec porównań, dalsza część tego tekstu będzie dotyczyła już wyłącznie Fontaines D.C.
Grupy z ogromnym wdziękiem podróżuje między indie piosenkowością, nieustępliwą motoryką postpunka, a niemal klasycznie rock’n’rollowym fellingiem. I nawet jeśli ten opis pasuje Wam do 30 innych zespołów to Fontaines D.C. i tak plasują się w ścisłej czołówce stawki, bo jest w nich trudna do podrobienia świeżość i prawdziwy chłopacki autentyzm. W odbiorze z pewnością pomaga duży talent do pisania prościutkich, ale niesamowicie chwytliwych piosenek oraz fakt, że „Dogrel” to samiutka esencja – każdy dźwięk jest na miejscu, każdy ma znaczenie.
Zarzuty? Tylko jeden, jednak dość istotny – ponad połowa tej płyty została już wcześniej opublikowana jako single. Trudno mieć o to pretensję do samego zespołu, to raczej kwestia obowiązującego od pewnego czasu modelu promocji muzyki – streaming ma swoje prawa i nawet Ci najbardziej bezkompromisowi muszą się im podporządkować. W szerszym sensie wszystkie nutki składające się na „Dorgel” kiedyś już wymyślono i zagrano, być może nawet więcej niż raz, ale tego nie zamierzam grupie wyrzucać.
Co państwo na to?