płyty | recenzja

Florence and the Machine – How Big, How Blue, How Beautiful

Organo leptyka

Egzemplarz mojej płyty to zagraniczna płyta w polskiej cenie. Przyznam, że wydane tak płyty są zazwyczaj ogromnie rozczarowujące wizualnie, a że cena, choć może i polska, specjalnie niższa nie jest, jak mogę unikam takich wydań. Książeczka w tym przypadku jest prawdziwym koszmarem. Sformatowana tak, że jej użytkownik myśli iż odnajdzie w niej potoki okrągłych sentencji na wypadek tatuowania innych kończyn, tymczasem pod wyboldowanym tytułem znajduje się litania nazwisk osób, które brały udział w produkcji danej piosenki. Moją frustrację wzmaga dodatkowo chaotyczność dwóch wrzuconych w środek książeczki zdjęć – nie wyrażają one sobą ani konsekwencji, ani zamysłu konwencji przeciwnego, jest to po prostu jakiś totalny misz-masz. Osobę taką jak ja, z lekko podwyższoną potrzebą układania w rządku, wyprowadzi to niechybnie z równowagi.

Dodatkową ciekawostką jest nazwa zespołu rozbita na samą Florence, która pojawia się na froncie okładki oraz + The Machine wydrukowanym z tyłu opakowania. Ja tam na miejscu maszyny bym się obraziła.

Kroto Chwile

Krotochwil brak. Moje serce płacze.

Co państwo na to?