Drewnofromlas – (tu wpisz tytuł)
Nazwa drewnofromlas, nawet czytana zgodnie z zalecaniami zawartymi w notce prasowej jako „[…] jeden wyraz pisany małymi literami, z akcentem na ostatnią sylabę” i dykcją stylizowaną na nieodżałowanego Lucjana Szołajskiego, brzmi co najmniej tak sobie. Analogicznie jest z tytułem – niby śmiesznie, ale chyba jednak nie za bardzo. Chociaż oczywiście lepsza przesadna skromność niż grafomańskie rozpasanie. Pragnę przypomnieć na marginesie, że pewien polski zespół na literkę C zatytułował album „Zaprzepaszczone Siły Wielkiej Armii Świętych Znaków”. Zawsze myślałem, że takie rzeczy przechodzą tylko w ortodoksyjnym black metalu, i to wyłącznie po norwesku.
To oczywiście czysto subiektywne odczucia, do tego nie do końca związane z tym, co najważniejsze, niemniej każda z metod oddziaływania na słuchacza jest na swój sposób ważna. Byłaby wielka szkoda, gdyby ktoś zniechęcony nazwą
Większość zawartych tu utworów składa się w dużej mierze z oddzielającego kolejne dźwięki czyściutkiego i rześkiego powietrza…
Sprawa jest o tyle ciekawa, że środki na wydanie tego albumu zostały zebrane za pomocą crowdfoundingu. To ostatnio coraz bardziej powszechny sposób oddolnego finansowania, szczególnie, że wytwórnie płytowe działające na tradycyjnych zasadach oddychają coraz ciężej. Dzięki podobnej inicjatywie, tyle, że na międzynarodową skalę, światło dzienne ujrzał debiut Julii Marcell, na polskim podwórku zaś niezliczona liczba EPek i albumów ze stajni serwisu Megatotal. Grupa z drewna potrzebowała miesiąca na zebranie funduszy wystarczających na wydanie albumu w wersji CD, winylowej i poczciwej, przeżywającej ostatnio nieco wymuszony renesans, taśmie magnetofonowej.
Co w zamian otrzymali wszyscy składkowicze? Dość osobliwy, jednak naprawdę interesujący mariaż łączący jazz, swoistą wersję artystycznego rocka, a wszystko to sowicie okraszone dubowymi pętlami i pogłosami, przestrzennym i nieco psychodelicznym klimatem. Aranżacje są bardzo oszczędne, większość zawartych tu utworów składa się w dużej mierze z oddzielającego kolejne dźwięki czyściutkiego i rześkiego powietrza. Jedno jest pewne, bez sekcji rytmicznej nie byłoby tego zespołu. Nowoczesne, drum’n’bassowo poszatkowane rytmy to absolutna podstawa pompująca większość kompozycji. Bliska współpraca perkusji i gitary basowej może przywodzić na myśl relaksująco-klubowe patenty stosowane przez Whitest Boy Alive. Gitara charakteryzująca się tym samym, przestrzennym, fajnie podbarwioym delay’em, cieplutkim brzmieniem – odlatuje w ładne, nieco nostalgiczne melodyjki, zahaczając czasem o bardziej jazzowe rejony. Kolejny nieodzowny element to wokal. W wielu miejscach jakby nie do końca pasujący do warstwy instrumentalnej, surowy, ulokowany zbyt blisko słuchacza („Rulewna”), manieryczny, niekiedy irytujący i być może niewystarczająco obrobiony, ale z pewnością bardzo charakterystyczny. Miejscowe niedopasowanie może być zaletą, dzięki temu grupa zręcznie wyślizguje się jednoznacznej kategoryzacji, także za sprawą abstrakcyjnych, odważnie igrających z formą tekstów. Ale ostrzegam, o ten element twórczości grupy potknąć się zdecydowanie najłatwiej.
Oddajmy jednak drewniakom sprawiedliwość, najjaśniejsze punkty tej płyty to wynik ścisłej symbiozy wszystkich składowych („Waryński”, „Chłopcem” czy świetne „Jogi”), a więc również wokalu. Te najciemniejsze również („Czekokot”, włączając kuriozalną introdukcję), dokładnie z tego samego powodu.
Co państwo na to?