DigitalSimplyWorld – Singles
Po Bionulorze oraz wykonawcach ze stajni ETALABEL przyszedł czas na kolejną odsłonę polskiej sceny elektronicznej – niebagatelnego DigitalSimplyWorld (DSW), artystę, którego muzykę tylko z pozoru łatwo umieścić w odmętach zakurzonych szuflad z minimalem i ambientem. Z pewnością ma on do powiedzenia o wiele więcej. Singles stanowią zapis różnorodnego materiału, jaki nagrał on w ostatnich miesiącach, także dla wspomnianego ETALABEL.
W niejednym z wywiadów DSW nazywał swą muzykę „eksperymentalną”. A jakże, trudno tych długich, mrocznych „dźwiękowych przestrzeni” nie uznawać za techniczne eksperymenty np. w Journey To The Unknown, przede wszystkim jednak stanowią one eksperymenty koncepcyjne – DSW bawi się konwencjami (o czym za chwilę), choć umieszcza to wszystko w stonowanym, miejscami zaś dość surowym klimacie industrialnego darkambientu. W jego muzyce usłyszymy jednak o wiele więcej.
DSW tworzy muzykę ewidentnie ilustracyjną, nie jest to jednak sztuka dla sztuki, czysty eksperyment, całkowicie amelodyjny i alinearny ambient. Jest tu coś jeszcze, coś co sprawia, że za warstwą muzyki słyszymy oddech, jakieś głosy, może bicie serca. A może wcale nie chodzi tu o pulsowanie ciała ludzkiego, ale jakiegoś ciała fantomowego wprawionego w ruch za pomocą bio-cybernetycznych zabiegów nauki przyszłości… Szczerze powiedziawszy po przesłuchaniu Singles miałem wrażenie, że właśnie wyszedłem z kina lub wyłączyłem telewizor. DSW chce coś przekazać, oddać pewne trudne do sklasyfikowania uczucia, choćby były to uczucia i przekaz dalekie od przeciętnego i codziennego postrzegania rzeczywistości. To muzyka nie dla ludzi, muzyka „bez ludzi”, stąd może moje (nie jestem tu z pewnością oryginałem) skojarzenie z soundtrackiem do „Blade Runnera” czy atmosferą „Ghost In The Shell” oraz innych filmów z „żywymi maszynami” w roli głównej.
Niewątpliwie to, co muzyka DSW oddaje w najgłębszym stopniu to fakt, że sztuka i poznanie świata przez istotę ludzką nigdy już nie będą wolne od pośrednictwa maszyny – człowiek nie jest w stanie przeżyć bez swoich wynalazków, ale one bez niego owszem. Słuchając DSW mam wrażenie, że poruszam się w przestrzeni opuszczonej przez człowieka – królują tu wielkie hale, hangary, fabryki, w której słychać tylko pomruki, rzężenie i trzeszczenie ukrytych nieorganicznych istot, niepowtarzalne, ale dziwnie nieharmonijne odgłosy; innym razem znów podróżuję przez ogromne cybermiasta, świecące tysiącami diod, z których żadna nie oświetla drogi żywej istocie.
To wszystko zbliża DSW do wielu artystów sceny elektronicznej zupełnie różnych proweniencji: szczególnie ze strony ambientu zahaczającego o mroczne i ciężkie elementy techno należy wymienić tu choćby Biosphere. Słychać tu jednak o wiele więcej: zarówno echa tuzów takich jak Boards Of Canada czy Autarche – może z o wiele mniejszą dawką melodii, jednak z tym samym niepokojącym zestawem motorycznych ścieżek przywodzących na myśl zapomniane filmy edukacyjne czy seriale s-f klasy B (szczególnie w utworze Utnapishtim the Great Reward). Nie można też nie wymienić sław komercyjnej elektroniki z lat 80., których ilustratorskie zapędy bliskie są z pewnością pasjom DSW. I proszę tu bez zwracania uwagi, że ich muzyka to coś z zupełnie innej beczki. O tak, z pewnością, jednak miejscami w „laserowych” i atmosferycznych motywach, które gdzieniegdzie stosuje DSW bliski jest on świetlistej stylistyce Jean Michela Jarre’a czy Vangelisa. Jeśli więc DSW tworzy post-dark-ambient w czasach, w których muzyka przepracowała już dawno problem funkcji narracyjnej i jasnej, klasycznej struktury, to jest to jednak ambient tęskniący za melodią i rytmem. W muzyce DSW jest jakieś oczekiwanie na to, co nadchodzi, pewien futuryzm; im głębiej jednak wydaje się ona nowatorska i alternatywna, tym bardziej czerpie z przeszłości, wraca do korzeni, często tych najbardziej osobistych.
Co państwo na to?