
The Dead Weather – Dodge And Burn

W końcu jest. Dwa pierwsze albumy The Dead Weather ukazały się w odstępie zaledwie dziesięciu miesięcy, więc pięć lat oczekiwania na trzeci dłużyło się nieznośnie. Według planu mieliśmy od jesieni 2013 systematycznie otrzymywać single, które finalnie ułożyłyby się w nową płytę zespołu. Z jakiegoś powodu nie wyszło – przed ogłoszeniem „Dodge And Burn” znaliśmy tylko cztery utwory z dwunastu. Teoretycznie wiadomo było czego można się spodziewać, ale równie dobrze asy mogły pozostać ukryte.
…i niektóre zostały, choć całość zaczyna się bez niespodzianek. „I Feel Love (Every Million Miles)” brzmi do bólu jak The Dead Weather, ale po tylu latach przerwy miło znowu usłyszeć to znajome, jednocześnie wściekłe i bujające granie. Wokalnie, Alison Mosshart osiągnęła mistrzostwo w naśladowaniu manier wokalnych Jacka White’a: w tej piosence właściwie White śpiewa jej głosem. Drugi w kolejności gitarowy tartak pod tytułem „Buzzkill(er)” jeszcze bardziej osadza słuchacza w strefie komfortu, ale nowe czai się tuż za rogiem. Minimalistyczne, repetytywne „Let Me Through” spokojnie mogłoby się znaleźć na płycie The Kills – dopiero histeryczne solo zdradza, że to nie Jamie Hince gra tu na gitarze. Z kolei „Three Dollar Hat” to w istocie rapowy numer. Męskie zwrotki oparte na prostej perkusji i basie byłyby całkiem na miejscu na przykład na płycie A Tribe Called Quest, gdyby nie szaleńcza melodeklamacja White’a i świdrująca elektronika, która wędruje gdzieś po górnych rejestrach. Część śpiewana przez Mosshart przywraca piosenkowość trochę jak kobiece refreny w hip-hopie, a dzięki surowej gitarze i galopującej sekcji na chwilę znowu nie ma wątpliwości czyjej płyty słuchamy.
Mimo wszystko najciekawsze momenty to nie te, które przynoszą nowości w samej muzyce. Najwięcej frajdy daje odkrywanie kolejnych wcieleń Mosshart, która na pierwszych dwóch płytach wydawała się być zadowolona z nowych możliwości, jakie otworzył przed nią ten projekt i nie próbowała wychodzić poza ramy nakreślone przez kolegów. Teraz powoli wymyka się spod ich dominacji i prezentuje całą paletę swoich możliwości: od bezkompromisowego zdzierania gardła w „Cop And Go” do delikatności i opanowania w „Impossible Winner”. Efekt zapewne nie byłby tak wyrazisty (w końcu śpiewała tak zarówno na poprzednich płytach The Dead Weather, jak i w The Kills), gdyby nie linie melodyczne. Miejscami są one przesiąknięte kobiecym songwritingiem do tego stopnia, że wcześniej nie wyobrażałbym ich sobie w ogóle na płycie grupy dowodzonej (mimo wszystko) przez Jacka White’a. Najlepszym przykładem jest „Lose The Right”. Ten utwór byłby jednym ze słabszych momentów na płycie, gdyby nie właśnie wokalistka. Popowa linia melodyczna jest tak odświeżająca w tym kontekście, że finalnie otrzymujemy jedną z najlepszych piosenek z całej dwunastki.
Bynajmniej nie oznacza to, że Jack White stoi w miejscu. Choć jego podstawową rolą w zespole jest gra na perkusji, nikt chyba nie ma wątpliwości, że to on definiuje brzmienie. Zgodnie ze zmianą proporcji w inspiracjach na jego ostatniej solowej płycie, tutaj również można się doszukać coraz więcej garażu w stylu The Monks czy The Sonics, a coraz mniej bluesa. Ze wszystkich jego projektów The Dead Weather zawsze miało najbardziej punkowy charakter, ale albumu tak minimalistycznego, jak „Dodge And Burn” ten zespół chyba jeszcze nie nagrał. Być może z tego właśnie wynika wrażenie, że wybuchy na poprzednich płytach były jak prawdziwa wojenna pożoga, podczas gdy tutaj mamy bardziej do czynienia z precyzyjnymi punktowymi atakami. Brakuje również tej niesamowitej, brutalnej chemii pomiędzy wokalistami w piosenkach, które śpiewają oboje. Nie zrozumcie mnie źle, to nadal muzyka nagrana na poziomie nieosiągalnym dla większości śmiertelników. Może po prostu pięć lat oczekiwania przesadnie zwiększyło mój apetyt.
Co państwo na to?