
Burial – Tunes 2011–2019

Jak przystało na klasyka muzyki elektronicznej, Burial kazał czekać na swój trzeci długogrający (a w tym wypadku jest to nazwa nad wyraz wskazana, bo muzyki zawartej na krążku starcza na ponad 2,5 godziny) bardzo długo, bo przeszło 9 lat. Pomimo że płyta nie składa się z nieznanych świeżutkich kawałków, a stanowi raczej dowód wieloletniego procesu twórczego, którego fragmenty artysta prezentował już wcześniej, w mojej skromnej opinii jest to być może najlepsze, najpełniejsze pod wieloma względami wydawnictwo Williama Bevana. Ten zaś odkrywa na nim co najmniej tyle ze swej mrocznej osobowości, ile jak zwykle zakrywa.
Architektura albumu przywodzi na myśl soundtrack do współczesnego cyberpunkowego kina noir, ale ma w sobie też coś ze społecznego kina rodem z lat 90.
Pomimo że album składa się z wielu powiązanych ze sobą, stworzonych w latach 2011-2019, elementów, już po pierwszym przesłuchaniu sprawia wrażenie bardzo spójnej kompozycyjnie i narracyjnie opowieści. Struktura, w jaką powiązał swe prace Burial, przywodzi na myśl klasyczną kompozycję utworów orkiestrowych – spokojny wstęp, narastające napięcie, kulminacja, powolne wypłaszczanie emocji. Podróżujemy tutaj od minimalu, ambientu, przez dubstep, wstawki taneczno-narkotycznego popu, trochę rave’u, może nawet IDM, jungle czy breakbeatu, by znów powrócić do pełnego pogłosów ambientalno-industrialnego pejzażu. Architektura albumu przywodzi na myśl soundtrack do współczesnego cyberpunkowego kina noir, ale ma w sobie też coś ze społecznego kina rodem z lat 90.
„Tunes 2011-2019” to pomysł bardzo złożony nie tylko kompozycyjnie – to, co prawdziwie zachwyca, to mistrzostwo w doborze sampli i prawdziwa głębia dźwiękowa stworzona za ich pomocą. Sample wypełniające kompozycje Buriala układają się w głębokie warstwy, nakładają na siebie, nie zawsze współbrzmią, tworząc skomplikowaną relację planów funkcjonujących niczym geologiczne poziomy naszej planety. Słyszymy zniekształcony głos Michaela Jacksona, dźwięki Tangerine Dream, podejrzane wokalistki soulowe, odgłosy gier video, fragmenty filmów. Metafora ta ukrywa podwójny wymiar muzyki Buriala – po pierwsze jest ona skomplikowaną układanką dźwiękową, koronkową robotą złożoną z misternie dobranych cytatów, zasłyszanych odgłosów, rozmów z życia i melodii specjalnie spreparowanych na te okazję; po drugie jednak, ta syntetyczna głębia jest rodzajem uwarstwionych wspomnień, pamięci słuchowej całego pokolenia, w której i my możemy odnaleźć pokłady swoich przeżyć.
Poruszamy się tu cały czas na granicy jawy i snu, przez cały czas we mgle, która spowija wszystko – nie tylko ulice, lecz także domy, szkoły, bocznice kolejowe, opuszczone fabryki, wyludnione biura. Poruszamy się jednak także w dziwnej przestrzeni pomiędzy światem realnym i wymyślonym – zmistyfikowanym obrazem rzeczywistości, która zatrzymała się na zawsze na przełomie tysiącleci. Tutaj cały czas odgłosy ulicy mieszają się z głosem Celine Dion i niezłym dubstepem, w domach bezustannie włączone telewizory (kineskopowe oczywiście!) przez cały czas nadają „Obcego”, w pokojach licealistów zaś z ekranów pecetów grzmią złowieszcze głosy mutantów, robotów i innych mieszkańców świata gier. W szkołach zaś bez przerwy trwa dyskoteka, na której znów stoimy pod ścianą… W oparach dymiarek przeżywamy ciągle to samo déjà vu, jakbyśmy w tych samych squatach i klubach, co Burial bawili się podczas mrocznych rave’ów. Powiecie – przecież nas tam nie było, to nie nasze wspomnienia! Burial jednak udowadnia nam znakomicie, że w świecie globalnej cyfrowej papki naszym udziałem stały się zapośredniczone przez masowe media, a w szczególności internet, zwielokrotnione do hiperpoziomu wspomnienia, przeżycia i emocje innych, opakowane i sprzedane na tyle dobrze, byśmy brali je za składniki własnej biografii.
ta syntetyczna głębia jest rodzajem uwarstwionych wspomnień, pamięci słuchowej całego pokolenia, w której i my możemy odnaleźć pokłady swoich przeżyć.
Mam wrażenie, że odnajdziemy tu zamiar nieco podobny do tego, jaki przyświecał Oneohtrix Point Never, gdy na swoim ostatnim krążku „Age Of” próbował stworzyć syntezę współczesnej kultury postcyfrowej, układając ją w dziwaczny popromienny pejzaż muzyczny pełen vocoderów, auto-tune’a i syntezatorowych melodramatycznych melodyjek. W świecie, w którym cała rzeczywistość wydaje się nieokreśloną retroprzyszłością, tożsamość – tak artysty, jak i odbiorcy – stanowi raczej kwestię estetyczną niż antropologiczną, zaś muzyka, której słuchamy, nie pozwala nam jasno odgadnąć, na ile jest ona tylko emisją nagrania plenerowego, a na ile oryginalną kompozycją. Trudno w takim przypadku posługiwać się klasycznymi kryteriami do oceny dzieła. Współczesna elektronika stanowi komentarz do własnych dziejów i broni się wyłącznie jako taka. Inaczej czekałby ją niemożliwy do wygrania wyścig po laur nowatorstwa i oryginalności formalnej. Oczywiście wygrywa ona, ale konceptualnie!
Burial jak zwykle gubi wszelkie tropy – nie wiemy tak naprawdę, czy chodzi mu wyłącznie o rodzaj sztuczki magicznej, w której swoista hipnoza przeniesie nas w dawno miniony świat, sprawiając, że w pozornie niedostępnej i chłodnej przestrzeni suburbiów, nocnych klubów i niezbyt zachęcających moteli odnajdziemy wreszcie ukojenie, oderwiemy się od chorobliwie szybkiego świata XXI wieku, staniemy twarzą w twarz z nami samymi z tamtych lat i podamy sobie dłoń. Być może jednak – i przyjmuję tutaj głosy wszelkiej krytyki – odleciałem za daleko, Bavenowi zaś chodzi o dobrze skomponowany krajobraz, ambientalną wprawkę bez ukrytych odniesień? Moim zdaniem możemy jednak przyjąć, że jedno i drugie rozwiązanie jest właściwie, zaś producent próbuje ukryć wszystko na powierzchni, zatopić nas bezpośrednio w muzyce, przenieść w inną rzeczywistość. Co z tego, że nigdy jej nie było, co z tego, że została spreparowana z dziesiątek podkradzionych okruchów wielu światów?! Ważne, że działa i przywołuje przy okazji prawdziwe wspomnienia. Ja na przykład w połowie „Come Down to Us” widzę, jak tańczę z najpiękniejszą dziewczyną w całym liceum… A może to się wcale nie zdarzyło? Jeśli czegoś bardzo pragniemy, damy sobie wmówić wszystko.
Co państwo na to?