
Boards Of Canada – Tommorow’s Harvest

„Jutrzejszy plon” bywa czasem przewrotną nagrodą za zbożne życzenia. Pamiętacie co pisaliśmy w grudniu 2012 roku na temat nowego – jak się wtedy wydawało – zupełnie nierealnego albumu Boards Of Canada? Jeśli nie, to zerknijcie: klik! Wszystko zostało po staremu, nadal niewiele wiadomo o prawdziwych zamiarach grupy: czy faktycznie nadal działają czy są może jedynie produktem zespołu speców od marketingu, jakie treści przekazują za pomocą nagranych przez siebie utworów, czy są jedynie zwykłymi chłopakami ze Szkocji czy może przybyszami z dalekiego Saturna? Jedno jest pewne – płyta od ponad miesiąca jest już w sklepach, Boards Of Canada są w lepszej, niż mogło się przez ostatnie lata wydawać, formie..
Boards Of Canada nie ulegają muzycznym modom, starają się działać poza czasem, jakby pochodzili nie z tej epoki, zawsze spóźnieni co najmniej o dekadę, paradoksalnie zawsze jednak awangardowi…
Na początku dwa słowa o oczekiwaniach. Ci, którzy dobrze znają twórczość Boards Of Canada począwszy od „Catalog 3” a skończywszy na „The Campfire Headphase” wiedzą jedno – chłopaki są cholernie konsekwentni. Nigdy właściwie nie pofolgowali opinii publicznej, trudno też dopatrzeć się w częstotliwości wydawania przez nich płyt jakiejś reguły, z żelaznym uporem trzymają się stworzonego jeszcze w latach 80. stylu, który z grubsza podsumowuje skrót IDM (Intelligent Dance Music). Bez specjalnego starania, a jednak bardzo zręcznie wymykają się wszelkim próbom przewidzenia ich ruchów: udzielają bardzo niewielu wywiadów, prawie nie występują na żywo (ostatni koncert odbył się w 2001 roku), nie wspominając o tajemniczych sposobach promocji ostatniego albumu, który w anonimowych wersjach pojawił się na półkach sklepów, zaś jego pierwszy odsłuch odbył się na terenie zrujnowanego parku rozrywki Lake Dolores na pustyni Mojave w Kalifornii (swoją drogą trudno o lepszą scenerię – klik!). Co zaś szczególnie ważne w kontekście najnowszego albumu – nie ulegają muzycznym modom, starają się działać poza czasem, jakby pochodzili nie z tej epoki, zawsze spóźnieni co najmniej o dekadę, paradoksalnie zawsze jednak awangardowi. Być może to właśnie upór, z jakim trzymają się z dala od wszelkich prób skatalogowania i rozpoznania przez publikę, choć przez wielu uważany jest za perfidny chwyt marketingowy, nadaje ich muzyce ton czegoś „prawdziwego”, realnego, niepokornego, jakby mówili: wiemy co robimy – chroniąc nasz warsztat przed ciekawskimi oczyma, sprawiamy, że nasza muzyka jest tak wyjątkowa…
Przesadzam? Być może. Jednak „Tomorrow’s Harvest” to jedna z najbardziej oczekiwanych płyt roku, która – i całe szczęście – nie wnosi nic nowego do twórczości szkockiego duetu. Zdziwieni? Przecież zespół, który nie nagrywał od 2005 roku, wydając dziś płytę, siłą rzeczy znajduje się w innej rzeczywistości muzycznej, wśród nowych rozwiązań technicznych i nowych brzmień, osiem lat w tej dziedzinie to bardzo dużo. Wydawałoby się, że Tomorrow’s Harvest winna więc powstać z chęci wniesienia do muzyki elektronicznej świeżego powiewu, zaznaczenia: my tu jeszcze jesteśmy, tworzymy, a nasze beaty są nienajgorsze. Nic z tych rzeczy. W jednym z niewielu wywiadów (udzielonym zresztą drogą mailową) po wydaniu ostatniego krążka, zapytani: Sześć i pół roku – co zajęło wam tak dużo czasu?, Boards Of Canada oświadczyli: Spędziliśmy trochę czasu za granicą, a potem byliśmy zajęci rozszerzeniem przestrzeni naszego studia tutaj w Szkocji. Kilka lat temu zdecydowaliśmy się rozpocząć gromadzenie i katalogowanie wszystkich wczesnych nagrań, tak naprawdę tylko dla siebie, aby przekonać się, że mogliśmy uporządkować to wszystko, by pewnego dnia oddać to naszym dzieciom, jednakże były tam dosłownie tysiące utworów przenoszących na powrót do lat 80. To ogromne zadanie, które pochłonęło nam wiele czasu. Pracując nad tym, jednocześnie przez cały czas przygotowywaliśmy nową muzykę, mamy więc bardzo dużo materiału do przekopania. Jak wiele można wygrzebać, szperając w archiwum zawierającym tysiące sampli, ścieżek i pełnych kompozycji? Boards Of Canada przybywają z przeszłości – tak było gdy zaczynali, inspiracja dźwiękiem i obrazem telewizyjnym z lat 60. i 70. była ich wizytówką, tak jest również dziś, gdy powracają z charakterystycznym dla siebie niepokojącym, a jednak kojącym, nihilistycznym, a jednak dającym mglistą nadzieję, brzmieniem.
Powtarzam raz jeszcze, większość rozwiązań na „Tomorrow’s Harvest” fanom Boards Of Canada jest doskonale znana z poprzednich albumów – zagadkowe przeciągłe dźwięki niczym z „Odyseji kosmicznej” Kubricka (Gemini), motoryczne sample przeplecione z linią basu, która wprowadza nieco nerwowy nastrój (White Cyclosa), „rozmazane” przestrzenne struktury połączone z „mielącym” hiphopowym beatem (Jacquard Causeway) czy apokaliptyczny klimat pustki po odejściu ostatnich ludzi (Split Your Infinities, Sundown), nic nowego… Boards Of Canada nadal tkwią w swym analogowym dzieciństwie pełnym taśm, szpulowych odtwarzaczy, pierwszych komputerów osobistych typu Apple II i syntezatorów. Apokaliptyczny wydźwięk ostatniej płyty wydaje się jednak dominować nad wcześniejszymi, nieco bardziej „rozmarzonymi” kompozycjami, tu też nic nowego – ten komentarz powtarza się za każdym razem gdy mowa o najnowszym albumie Boards Of Canada – spleen, poczucie kresu, apokaliptyczny ton… Apokalipsa, o której mowa, ma jednak dwa oblicza: odchodzenie, ruina i upadek łączą się tu z nadzieją; każdy rozkład przynosi zmianę, jest zapowiedzią czegoś co dopiero nadchodzi, ziarnem „jutrzejszego plonu”. Pustka jest więc ustępowaniem miejsca, świadomość odchodzenia prawdziwą mądrością, w przeszłości zaś, pełnej niepowodzeń i nierealizowanych przedsięwzięć, przeszłości zapomnianej i niedocenionej, kryje się zarzewie przyszłego wzrastania. Czy nie przypomina to wam przepastnych archiwów zespołu, z których niejedno może jeszcze wypłynąć, nigdy nie dowiemy się jednak, jakie perełki pozostaną tam zakopane na wieczność. Chyba że odtworzą je istoty, które nawiedzą Ziemię po upadku rodzaju ludzkiego…
Co państwo na to?