Bloc Party – Four
To czy Bloc Party wyda swój czwarty album nie było wcale takie oczywiste: solowa kariera Kele`ego, tarcia personalne i nienajlepszy odbiór ostatniego krążka, nie sprzyjały przekonaniu, że wszystko będzie dobrze. Ostateczne jednak Four ukazał się na rynku i już od pierwszych dźwięków wiadomo, że wydany pomiędzy dużymi albumami klawiszowy i bardzo taneczny „Flux” był ewidentną zmyłką. Bloc Party wraca do korzeni, a całkiem możliwe, że próbuje wkopać się głębiej. Przysadzisty „So He Begins To Lie” oparty jest na wyrazistym gitarowym riffie i bardzo mocno osadzony, tyle że nie na tanecznym pulsie, jak to mieli dotąd w zwyczaju, a w ociężałej i spuchniętej, jednoznacznie rockowej, rytmice. Przestery na „Four” są podejrzanie masywne i gęste, w ogóle bardzo dużo tu gitar. Dopiero singlowy „Octopus” dopuszcza odrobinę więcej powietrza i studyjnych zabaw, ale nawet gdy zupełnie się uspokajają („Real Talk”) pozostają w ściśle rockowej konwencji – a gdzie elektroniczne smaczki i sztuczki produkcyjne, których na „Intimacy” było trzy razy za dużo?
Zmiana kierunku względem eksperymentalnego i, nie ukrywajmy, nie do końca udanego poprzednika jest aż nadto widoczna. Możliwe, że w związku z kariera solową Kele zabrał wszystkie elektroniczne zabawki do domu. Mimo wszystko szkoda, bo przecież „Intimacy” nie był kompletną pomyłką i gdyby „Ares” czy „Mercury” odziedziczyły choćby promil gitarowej spontaniczności, do której Bloc Party za wszelką cenę chcą nas na „Four” przekonać, a do tego znalazły się na trackliście obok obecnych tutaj „Octopus”, „V.A.L.I.S.” czy „Team A”, całość miałaby niezłą siłę rażenia.
Grupa wycofała się rakiem z ze studyjno-producenkich zabaw – to prawdopodobnie lekkie asekuranctwo, które by brzmiało ładnej możemy dalej nazywać chęcią powrotu do korzeni – niestety, na polot, lekkość i finezję znaną z debiutanckiego „Silent Alarm” nie ma większych szans. Kompozycje w zamierzeniu wysokoenergetyczne wydają się sztucznie napompowane sterydami, a przez to boleśnie toporne i ociężałe („3×3”, „Kettling”, druga część „Coliseum”). Te delikatniejsze i bardziej przystępne mają niepokojącą tendencję do skręcania w stronę miałkości i banału („Truth”, „The Healing”). I na nic zdają się pojawiające się tu i ówdzie ścinki z rejestracji nieudanych podejść, fragmenty studyjnych dialogów i pozorowany lekki bałaganik – niestety prawdziwej spontaniczności zasymulować się nie da.
Nie jest oczywiście tak, że na Four kompletnie nie ma czego słuchać: „V.A.L.I.S.” pulsuje w sposób nad wyraz przyjemny, „Day Four” sympatycznie nawiązuję do „Sunday” z „Weekend In The City”, a i wspomniany już „So He Begins To Lie” to, mimo delikatniej nadwagi, bardzo solidna kompozycja. Mogą podobać się zabawy delay`ami, dzięki którym gitara Russella Lissacka brzmi niczym równo przycinane sample – patent świeży i interesujący, szkoda tylko, że powtarza się w „V.A.L.I.S.,” „Team A” i „Truth” niemal w identycznej formule. Niestety przytrafiają im się także całe kwadranse gdy nie dzieje się specjalnie wiele oraz – a to znacznie gorsze – bezsensowne potworki pokroju „Coliseum”, gdzie pseudobluesowy akustyczny riff sąsiaduje z bezmyślną łupanką i wycieczkami w stronę rodzimego Illusion (sic!) – w związku tym ogólne wrażenie nie jest najlepsze.
Obrazu płyty, z której właściwie nic nie wynika dopełnia fakt, że „We`re Not Good People” brzmi jakby do studia wpadła dwójka z Death From Above 1979 i zabrała chłopakom instrumenty. Swoją drogą dziwne, że panowie z Bloc Party wpadli na to dopiero teraz, wszak świetny remiks „Luno” autorstwa Death From Above 1979 ukazał się jeszcze na „Silent Alarm Remixed”, czyli cztery płyty temu. Ja natomiast chyba powoli tracę do Bloc Party cierpliwość.
Co państwo na to?