
Blindead – Absence

Ich poprzednia płyta „Affliction XXIX II MXMVI” (2010) to jedno z najważniejszych osiągnięć polskiej, a może i światowej muzyki post-metalowej. Przytłaczająca historia autystycznej dziewczynki stanowiąca wielopłaszczyznową wizję opowiedzianą za pomocą nader spójnego zestawu środków muzycznych, lirycznych i wizualnych, wyniosła pojęcie concept albumu na poziom, dla wielu do tej pory nieznany.
Blindead należy do tych artystów, których lubię najbardziej. Takich, którzy ewoluują i eksperymentują nie oglądając się na boki. Nie boją się zmiany. A w przypadku „Absence” jest ona przecież dosyć znacząca. Zniknęła ciężka post-metalowa, sludge’owa estetyka. Jest nieco mniej duszno i schizofrenicznie, bardziej melodyjnie i piosenkowo. Agresja ustąpiła miejsca melancholii. Wrzask schował się za śpiewem. To muzyka mniej klaustrofobiczna, więcej w niej przestrzeni budowanej przy pomocy akustycznych gitar i elektroniki. „Gościnnie” wzbogaca ją m.in. Jerzy Mazzoll akompaniując na klarnecie basowym. Może na początku wydawało mi się to wszystko razem bardzo zaskakujące i nie do końca jasne. Jednak teraz, po kilkudziesięciu przesłuchaniach „Absence” wiem, że to konsekwentne podążanie swoją drogą, rozwijanie motywów, które pojawiały się wcześniej, choć być może mało kto o nich pomyślał projektując sobie wizję tego, jak ma brzmieć nowe dzieło Blindead. Eklektyczne i eksperymentalne, w którym możemy znaleźć wiele tropów. To zdecydowanie lepsze określenie niż mocno przetarta w recenzjach „inspiracja”. Można by się pokusić o wymienianie ich tutaj, ale miałbym poczucie, że robię to trochę na siłę, szczególnie, że jest to album tak różnorodny, że musiałbym to zrobić praktycznie z każdym utworem. Szafowanie kojarzącymi się nazwami zespołów, wpychanie do szufladek, sztuczne przyporządkowywanie do określonego gatunku często bywa bardzo krzywdzące. Patrząc na biografie muzyków Blindead czy słuchając ich starszych płyt, nie da się ukryć, że korzenie mają mocno metalowe. To jednak, co dziś prezentują, ze wspomnianym gatunkiem nie ma wiele wspólnego. Spytałem Patryka Zwolińskiego (wokalista, autor tekstów), na ile jeszcze czują się częścią tej sceny i czy nie jest tak, że trudne będzie dla nich to „odejście od metalu”: „Nie czuję, że jesteśmy zespołem metalowym, nie chcę być tak nazywany. Spektrum naszych odbiorców bardzo się zmienia. To widać na koncertach. I to praktycznie z płyty na płytę. Pojawiają się ludzie starsi, ludzie niezwiązani z żadnym środowiskiem muzycznym, z żadną subkulturą. Nasza muzyka zaczyna wędrować”.
„Absence” to oryginalne, niejednoznaczne potraktowanie mocno już wyeksploatowanej tematyki śmierci. Złożona układanka, której punktem wyjścia są listy od zmarłych, wiadomości przekazywane „z tamtej strony”. Teksty utworów nie są jednak na tyle oczywiste, by móc je rozszyfrować tylko w ten sposób. W dołączonej do płyty książeczce znajdują się czarnobiałe zdjęcia opuszczonych miast, cytaty z klasyków literatury (obok Fryderyka Nietzschego czy Virginii Woolf pojawia się nawet fragment Trenów Jana Kochanowskiego), a także mapa cmentarza, z której, używając tytułów piosenek, można odczytać ukryte hasło. Co zrobi z tym wszystkim odbiorca? Słuchając tej płyty nie sposób uwolnić się od niepokoju, który przeszywa nas od środka, zapowiadając to, o czym wolelibyśmy nie myśleć.
Nie czuję, że jesteśmy zespołem metalowym, nie chcę być tak nazywany. Spektrum naszych odbiorców bardzo się zmienia. To widać na koncertach. I to praktycznie z płyty na płytę. Pojawiają się ludzie starsi, ludzie niezwiązani z żadnym środowiskiem muzycznym, z żadną subkulturą. Nasza muzyka zaczyna wędrować – Patryk Zwoliński
Ale to tylko namiastka. Płyta jest w tym przypadku jedynie jak ścieżka dźwiękowa, teatralny program, didaskalia. Celowo używam takich określeń, bo twórczość Blindead ma wiele wspólnego z kinem i teatrem. Pełne doświadczenie wizji, wokół której zbudowany jest ten album możliwe jest tylko na koncercie. Występom muzyków towarzyszą wizualizacje. Niby nic nowego, praktyka stosowana bardzo często. Rzecz w tym, że Blindead realizuje ten element w oryginalny, i chyba rzadko spotykany, przynajmniej w Polsce, sposób. Nie chodzi tu o jakieś migające obrazki, ale profesjonalnie zrealizowane filmy, stanowiące uzupełnienie treści płynącej z muzyki i tekstów. Patryk: „Miałem kiedyś taki pomysł, żeby zrobić trasę koncertową po teatrach, żeby na scenie coś dodatkowego się działo. Ale nie chodzi tu na pewno o taki stricte teatr – bardziej o jakiś rodzaj tańca, baletu… Na razie tę rolę spełniają wizualizacje”. Ich reżyserią i realizacją zajął się już po raz drugi Roman Przylipiak: „Płyta Absence ma bardzo wiele znaczeń, zarówno w warstwie muzycznej jak i tekstowej, inspiracje i idea Patryka poszły bardzo daleko i w różne kierunki. Chciałem by strona wizualna koncertów była niejako w kontrze do tego. Skupiłem się tylko i wyłącznie na obserwacji ludzkiego ciała. Oczywiście w kontekście idei płynącej z tekstów. Jest oszczędnie, ale bardzo wyraziście i soczyście”.

Podobnie jak przy koncertach promujących „Affliction…” Blindead gra „Absence” w całości. W tej samej kolejności utworów, jak na płycie. Ten układ ma przemyślaną dramaturgię, opowiada jakąś historię. Między poszczególnymi numerami nie ma przerw, nie ma rozmów z publicznością. To jednoaktowy spektakl, który ma swój początek i koniec, a przez to niesamowicie wciąga i angażuje. Nie ma czasu na to, żeby zastanawiać się czy iść do baru po następne piwo albo wyskoczyć do toalety. Tak samo, jak w dobrym filmie pojawia się poczucie, że wówczas można coś stracić. Patryk widzi to tak:
„Gramy taką muzykę, przy której raczej nie da się skakać, wyszaleć, więc musimy jakoś publikę zająć, żeby ich nie zmęczyć, żeby nie było znużenia. Jakbyśmy byli sami to mogłoby nie wystarczyć. Dzięki temu można to lepiej przeżyć. Sama zabawa światełkami nie wystarczy. Robimy to już od jakiegoś czasu i mam poczucie, że ludzie już tego od nas oczekują. Fajnie, bo lubimy to robić. Szkoda tylko, że nie zawsze są ku temu warunki techniczne i nie wszędzie możemy to zaprezentować tak jak byśmy chcieli”.
Kiedy widziałem Blindead w warszawskim Basenie teatralność ich występu tak mocno na mnie podziałała, że pomyślałem sobie, że na sam koniec powinni też tak, jak aktorzy, już przy zapalonym świetle wyjść i ukłonić się publiczności. Zrobili to! Brakowało tylko kurtyny.
Co państwo na to?