Baroness – Yellow & Green
Baroness od samych swoich początków był jednym z najciekawszych zespołów na scenie progresywnego metalu. W tym roku obchodzą dziesięciolecie swojego istnienia i chwała im za to, że nadal grają. Chwała im również za to, że cały czas się rozwijają i nie bali się sięgnąć po inspirację do innych rejonów muzyki. Naturalnie oznacza to, że z metalem mają coraz mniej wspólnego…
Zaskoczenie. Tym jednym słowem można chyba najłatwiej opisać moje wrażenia po pierwszym przesłuchaniu dwóch płyt, które składają się na „Yellow & Green”, najnowsze wydawnictwo Baroness. Album jest dobry, wręcz bardzo dobry, ale odmienny od brzmienia, do którego muzycy z Georgii przyzwyczaili nas na dwóch poprzednich „kolorach”. Przypuszczam, że część fanów mogła się od zespołu odwrócić, ale… Podejrzewam, że w ich miejsce pojawiło się wielu nowych.
Na „Yellow & Green” metal zaczyna pokrywać się rdzą. John Baizley wraz z resztą ekipy postanowił zwrócić się w stronę bardziej łagodnej, przystępnej muzyki i nagrać album rockowy. Absolutnie nie można mu tego jednak poczytać jako zarzut. Od razu słychać, że nie mamy tu do czynienia z pójściem na kompromis w celu zwiększenia napływu gotówki. Zmiana wynika z rozwoju zespołu i z wizji, jaką mają muzycy z Savannah. Co ciekawe – nie oznacza to wcale dalekiego odejścia od dotychczasowej stylistyki. Nie mamy też do czynienia z zupełnym odcięciem: „Take My Bones Away” mógłby się bez większego dysonansu znaleźć na wcześniejszych wydawnictwach. Ogólnie jednak można stwierdzić, że obie płyty są wypełnione melodyjnymi piosenkami o melancholijnym zabarwieniu. W przypadku Baroness nie oznacza to powolnych ballad o nieszczęśliwej miłości, ale pozostaje faktem, że znalazło się miejsce dla wolnych utworów akustycznych („Stretchmarker” czy – wieńczące wydawnictwo – „If I Forget Thee, Lowcountry”). Są to zresztą, moim zdaniem, najjaśniejsze momenty całej płyty. Wyciszające swoim spokojem, znakomicie sprawdzające się jako zamknięcie całości.
Generalnie „Yellow” jest płytą szybszą i bardziej wypełnioną energią, „Green” tą mocniej eksperymentalną i równocześnie znacznie spokojniejszą. Obie są warte uwagi, na obu znajdują się znakomite piosenki. Atmosfera, którą tworzy słuchanie „Yellow & Green” jest odległa od radosnej. Zebrana tutaj muzyka niesie ze sobą smutek, melancholię, zamyślenie. Nie można jej odmówić piękna, umiejętności całkowitego oczarowania swoim klimatem. Jednak włączając te płyty należy pamiętać, że nie stanowią dobrego wyboru, gdy chodzi o szybkie i łatwy relaks po ciężkim dniu. To bardziej wymagająca muzyka i jedno z najlepszych wydawnictw 2012 roku.
Na szczęście panowie z Baroness już do siebie dochodzą po wypadku, który przytrafił im się w ubiegłym roku, podczas trasy koncertowej po Europie. Oby nie przeszła im ochota na odwiedzanie Starego Kontynentu – wiele byśmy stracili.
Co państwo na to?