Bangeliz – Mixtape
Mik, w mik, nie wy-mik-asz się… Jakie to wszystko dziwne, trudne do sklasyfikowania, może napiszę pop, post, a może alter, a może jeszcze inaczej – post-everything music? Wojciecha Kucharczyka, bezkompromisowego twórcę tego przedziwnego labelu (może grupy artystycznej, a może jednoosobowego projektu performersko-internetowo-muzycznego, a może jednak całego środowiska…) i tak to chyba nie zdziwi – lata praktyk przyzwyczaiły go do dziwnych etykiet. Przecież jak sam pisze po odrodzeniu swojego projektu: MIK.MUSIK! Czym jest? Czym było? W całej historii nie udało się nigdy jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, po części z prostego powodu, że robiliśmy wszystko, żeby nie dać się zaszufladkować. Bez obawy, nie mam takich ambicji.
Dwa słowa wyjaśnienia się jednak czytelnikowi należą: geneza MIK.MUSIK ginie w pomrokach dziejów, prawdopodobnie powstał ono około 1994 roku z zamiarem wydawania rzeczy artystycznie wartościowych nie dlatego, ze tak napisali krytycy, ale dlatego, że ich twórcy i ich małe publiki tak czują. Zasada była jedna: pozbawić twórczość artystyczną jednolitej formy, wykroczyć poza obraz, ruch, materię, dźwięk i usadowić się wygodnie w fotelu nieskrępowanej ekspresji – tak w kooperacji Wojciecha Kucharczyka (vel. Wojt3k Kucharczyk) z różnymi artystami i środowiskami powstały dzieła na pograniczu muzyki, narracji słownej, elektroniki, performance… Nie ma sensu wyliczać dalej. Jednym z ciekawszych projektów była grupa Bębniarze z kraju Mołr (Mołr Drammaz) oraz zrealizowane na zamówienie rozgłośni ORF z Austrii i Radio Kultur z Berlina specjalne polsko-niemieckie słuchowisko TerriTerrorTorium. Błąka się jeszcze w zakamarkach sieci, posłuchajcie, włos się jeży.
Po śmierci klinicznej, jaką przeżył w 2008 roku, MIK się odrodził. Za sprawą starań jego głównego animatora, który nadal miał wiele pomysłów do zrealizowania i wiele kooperatyw, w które można wejść (a może po prostu nie mógł usiedzieć w miejscu) znów wydaje artystów oryginalnych, do których pasuje tylko jedno wspomniane już określenie – post-everything. A menażeria to nie byle jaka, bo są wśród nich zarówno Asi Mina – urocza pieśniarka, która zwykle bazuje wyłącznie na swym bajkowym głosie i gitarze, lubi też grać dla i z dziećmi jako „kurator sceny dziecięcej”; RSS Boys – tajemniczy kolektyw balansujący pomiędzy mrocznym techno, afrykańskim bębnem i niezupełnie przyziemnym blokowym transem – muzyka motoryczna i ostra jak skrzyżowanie Crystal Castles z piłą mechaniczną (choć chyba porównania z takim klasykami jak Dave Clarke są może bardziej na miejscu); Lugozi – projekt mieszający psychodeliczny pop, wątki ambientowe a nawet tęsknoty bardziej new-romantyczne. Wszystko to idzie swoją niewiarygodnie konsekwentną ścieżką, która przypomina to, co Walter Benjmian nazwał „cytatem bez cudzysłowu”. Muzyka nagrywana dla MIK.MUSIK to muzyczny cytat podniesiony do rangi dzieła, cytat absolutny, dzieło po epoce dzieła, twórczość w czasach ostatecznych.
Bangeliz (Błażej Król, do niedawna grający w Kawałku Kulki, dziś w UL/KR), jest nieodrodnym synem tego groteskowego eksperymentu – właściwie nic tu nie gra: poważna eksperymentalna produkcja muzyczna podana niczym domowy mixtape robiony w starych dobrych czasach przez hip-hopowe dzieciaki w stylu DJ-a Niewidzialnej Ręki (kto słyszał, ten wie). Podzielona na stronę A i B, jak analogowa natura kazała. Strona A jakby bardziej rytmiczna i mroczna, strona B nieco bardziej melodyczna i melancholijna. Choć może jest odwrotnie?
Już po pierwszym przesłuchaniu ma się jedno pytanie: czy to w ogóle jest jednak mixtape? Trudno rozróżnić co zostało tu tak naprawdę jedynie umiejętnie dobrane, zmiksowane i wzbogacone o dodatkowe ścieżki i efekty, a co stanowi całkowicie autorskie kompozycje. Oficjalnie autor przyznaje się do tych drugich, nadając jednak tytuł mixtape świadomie wprowadza nas w błąd, bawi się naszym przyzwyczajeniem do jasno zarysowanych ram, konwencjonalnego dzielenia włosa na czworo. Sens zostaje tu zawieszony, by skupić naszą uwagę na samym dźwięku – muzyce wszechświata, która nie potrzebuje zwerbalizowanych znaków i alfabetów.
Nie wiadomo więc gdzie Bangeliz cytuje a gdzie prezentuje swą oryginalną twórczość. Czy to jednak naprawdę aż tak istotne? Być może właśnie – jak chciał Benjamin – prawdziwa sztuka zawsze jest cytatem, samplem, bo tylko on jest szczerym przyznaniem, że zawsze piszemy już raz napisana historię, zawsze jednak wychodzi nam zupełnie inny finał. Bangeliz: Za dużo i tak już tej muzyki na świecie nie że źle, dobrze ale może taki zrobię myk że niby każdy utwór to nie mój tylko że znalazłem i ukradłem ale potem ego mówi mi no co ty Iwona też podpowiada – no co ty się wstydzisz weź podpisuj bo to dobre i Twoje no i tak robię! (Mixtape Tizer – pisownia oryginalna)
U Bangeliza znajdziemy więc przestrzenne momenty, w których eteryczne dźwięki, przeplatane trzaskami, szeleszczeniami, głosami mieszają się z topornymi efektami niczym z 8-bitowych gier video, są też miejsca, gdzie zupełnie poważny finał niczym z filmu wojennego zmiksowany z prostym bitem i basową linią tworzy prawdziwy rave, którego nie powstydziliby się DJ-e z NRG. Oczywiście, by sprostać idei MIK jest tu wszystko, post-wszystko, przecież wszystko już było. Słuchając jednak Bangeliza po raz kolejny zrozumiemy, że choć konwencje się wzajemnie znoszą, klimat pozostaje – ciężkawy, industrialny, nieco odrealniony. Jakbyśmy to już gdzieś słyszeli, ale prostsze, przyjemniejsze, nie obarczone rdzawym nalotem, który mają wszystkie sample wyzyskiwane przez Bangeliza. Może w jakimś filmie francuskiej nowej fali, może telewizji edukacyjnej TVP z lat 90., może na ulicy, w świetle zachodzącego słońca, na szarym jak papier toaletowy blokowisku, na którym się wychowaliśmy.
Co państwo na to?