Balthazar – Rats
Ile znacie zespołów z Belgii? No właśnie… Można wymienić dEUS, jednak koniecznie z zastrzeżeniem, że ten wiekowy już skład swoje najlepsze momenty ma bezapelacyjnie za sobą. Ci nieco mniej metrykalnie zaawansowani zapewne pomyślą o Gotye, ale obawiam się, że najdalej za rok jedyny ślad, jaki po nim pozostanie to jednozdaniowa i raczej dość sucha notka w Wikipedii. Dlatego właśnie powinniśmy posłuchać grupy Balthazar – nie wiem czy z perspektywy wieczności świat będzie o nich pamiętał, aktualnie jednak wydają się najciekawszym belgijskim towarem eksportowym. Oczywiście nie licząc gofrów.
Wyszło z tego coś w rodzaju soundtracku do „Kojaka” w wersji nieco bardziej zgorzkniałej i zmęczonej życiem…
Psychodeliczno-taneczny debiut Balthazara („Applause”) opierał się przede wszystkim na superchwytliwych, ale i nieco topornych partiach gitary basowej. W tym kontekście Rats to album dużo bardziej subtelny i wyciszony. Rola basu zeszła na dalszy plan, grupa postawiła przede wszystkim na bardzo wyraźną stylizację retro. Nóżka niby dalej podryguje i może nawet chciałoby się wykonać jakiś skomplikowany jednoosobowy układ taneczny, jednak nie wypada chyba trochę odwracać uwagi od mruczanej półgębkiem, ale zarysowanej wyraźniej niż na „Applause”, warstwy lirycznej. Wyszło z tego coś w rodzaju soundtracku do „Kojaka” w wersji nieco bardziej zgorzkniałej i zmęczonej życiem. Na potrzeby szybkiego skojarzenia możemy ustalić, że ten balthazarowy Kojak w skrytości serca szczerze nie znosił lizaków, którymi scenarzyści faszerowali go bez umiaru przez wszystkie lata trwania serialu.
Punktem odniesienia może być z pewnością „Shields” Grizzly Bear, ale by równanie się zgadzało należy odjąć przynajmniej połowę generowanych przez Jankesów planów muzycznych, w tym także piętrowe i bardzo kunsztowne harmonie wokalne. Balthazar gra skromniej, może nieco mniej porywająco, ale i mniej upierdliwie.
Niebagatelną rolę w kształtowaniu klimatu „Rats” odgrywają trąbki, skrzypce i archaicznie brzmiące plamy klawiszy – odzywają się dokładnie wtedy kiedy trzeba i jak trzeba, skutecznie ubarwiając dyskretne, ale i bardzo stylowe aranżacje podstawowego, w dużej mierze akustycznego instrumentarium.
Partie wokalne sprawią wrażenie nagrywanych bladym świtem, zaraz po obudzeniu z jeszcze ciepłymi śpiochami w oczach. Marteen Devoldere nie kryje zblazowania, mruczy pod nosem i ledwie wyrabia się z kolejnymi wersami, mimo że tempa są raczej umiarkowane. Wbrew pozorom to wszystko komplementy – marudzący wokalista doskonale wpisuje się w leniwy, ale i poważnie zrezygnowany nastrój całości.
Te eleganckie, świetnie napisane indiepopowe utwory z pewnością nie są błahe, nawet jeśli pobieżny odsłuch otwierającego album „Oldest Of Sisters” mogłoby sugerować coś zgoła innego. Wystarczy minimum uwagi by docenić naszpikowaną niepokojem, cudownie narastającą i majestatyczną końcówkę „Any Suggestion” – budzi nieśmiałe skojarzenia z ostatnią produkcją These New Puritans, trwa wieczność, nie nuży jednak nawet przez moment. A po drodze mamy jeszcze pełen mroku refren w „Lion’s Mouth (Daniel)” i tęskne pogwizdywanie w zamykającym całość „Sides”.
Głodnych podsumowania odsyłam do końcówki pierwszego akapitu.
Co państwo na to?