Autechre – NTS Sessions 1 – 4
Przesyceni połamanym radykalnym brzmieniem, jakie rozwijali w ostatniej dekadzie, Autechre znów postanowili być suwerennymi i nieprzewidywalnymi w swych zamiarach twórcami i wydali właśnie płytę (a właściwie cztery płyty), która stanowi nie lada prezent dla wszystkich wielbicieli muzyki Brytyjczyków z pierwszego („Incunabula”, „Amber”, „Tri Repetae”) i „środkowego” („Envane”, „Chiastic Slade”) okresu twórczości, które przeszły do heroicznej epoki eksperymentalnej elektroniki.
Po wypuszczeniu monumentalnej „dźwiękowej rzeźby”, jaką była „elseq 1-5”, którą trudno w ścisłym sensie określać w ogóle płytą „muzyczną”, pewną zapowiedzią odwilży w twórczości duetu było już wypuszczenie dwuutworowego mikro-albumu „JNSN CODE GL16/spl47”, miaszającego arytmiczną i amelodyczną stylistykę znaną z ostatnich płyt z ambientalno-glitchowym stylem typowym dla pierwszych kompozycji duetu, takich jak choćby „444” czy „Piezo”.
„NTS Sessions” to album niesamowicie zróżnicowany, coś w rodzaju podróży międzygwiezdnej, podczas której odwiedzamy planety pełne życia, jednak nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę, gdyż niektóre z jego form w niczym nie przypominają znanych nam istot opartych na węglu.
Ośmiogodzinna sesja nagrana dla londyńskiej rozgłośni NTS wydaje się jednak w dyskografii Autechre czymś wyjątkowym. W moim odczuciu stanowi coś w rodzaju podsumowania ich zmagań z formą, które rozpoczęli na początku lat 90. Znajdziemy tu zarówno dronowe pasaże syntetycznych przestrzeni, jak i metaliczne astrukturalne linie trzasków, buczeń, industrialne suity w stylu „violvoic”, a także mechaniczne piętrzące się kaskadowo basy, niczym z najbardziej pokręconych momentów „L-event”. Nie brak tu jednak także pewnej melodyczności, a w każdym razie swoiście linearnej (w tym sensie klasycznej) narracji. Kompozycje jak „four of seven” przenoszą nas w świat wczesnego IDMu, z jego pokręconą przerytmizowaną aurą, a nawet swoiście rave’owym klimatem, zaś takie jak np. „turbile epic casual, stpl idle” czy „eO” mają w sobie wiele ze współczesnej dark-ambientowej specyfiki, bliskiej np. artystów, takich jak współczesny szwedzki Acronym (por. płytę „Malm”).
„NTS Sessions” to album niesamowicie zróżnicowany, coś w rodzaju podróży międzygwiezdnej, podczas której odwiedzamy planety pełne życia, jednak nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę, gdyż niektóre z jego form w niczym nie przypominają znanych nam istot opartych na węglu. Sesje nagrane dla NTS stanowią zapis eksperymentu w czasie rzeczywistym. Autechre zdają się wyczuwać ducha czasów flirtując z nieco bardziej „cyfrowym” brzmieniem, co zbliża ich do ostatnich płyt jednego z najbardziej dziś chyba rozpoznawalnych producentów na świecie – Daniela Lopatina znanego także jako Oneohtrix Point Never. Znajdziemy tu miejscami ten sam nieco vaporowy, dusznawy, oparty z jednej strony o rozmyte długie struktury syntezatorowych dźwięków, z drugiej zaś o przesadne nagromadzenie sekwencji kwadratowych „bicików” przywodzące nawet na myśl niektóre produkcje spod znaku zalewającej nas niegdyś niczym potop fali 8-bitowych projektów. Jest w tym jakaś chęć rekapitulacji czy nawet namysłu nad korzeniami współczesnej kultury muzycznej, być może też chęć stworzenia swoistej wunderkamery – katalogu zbierającego wszelkie osobliwości cyfrowego świata i umieszczającego IDM (jeśli to w ogóle dobra nazwa dla tego, co przez lata robili Autechre) pośród tych wszystkich historycznych precjozów.
Gest, za pomocą którego Autechre odsyłają samych siebie do lamusa i moszczą się w nim bez umiaru stanowi moim zdaniem kwintesencję dystansu, jaki znamionował ich twórczość od początku – pamiętajmy, że ich pierwszy longplay zatytułowany był „Incunabula”. Być może dlatego Autechre w swej twórczości wydawali się od początku tworzyć „wielką narrację”, która miała lokalizować ich dzieło w dziwacznej przestrzeni między tym, co teraźniejsze (a zatem po chwili już odchodzące) a tym, co aktualne (a zatem dopiero nadchodzące), w przestrzeni „wirtualnej analogowości”.
Moim zdaniem NTS Sessions przejdą do historii jako swoiste opus magnum, którym Autechre (nie musząc już nic nikomu udowadniać) przypieczętowali jedynie swoją pozycję w annałach elektroniki. Nie, nie przesadzam!
Co państwo na to?