Austra – Feel It Break [Deluxe Edition]
Po raz pierwszy o kanadyjskim zespole Austra usłyszałem ponad rok temu. Kolega z pracy puszczał mi fragmenty płyty zachęcając do pójścia na koncert, który miał się odbyć w Cafe Kulturalna w Warszawie. Dwa, trzy odsłuchy płyty nie zostawiły jakiegoś specjalnego wrażenia. Ot, taka sobie przyjemna muzyczka, z niezłą wokalistką. Jechałem na wakacje, termin koncertu pokrywał się z wyjazdem. Zapomniałem.
I pewnie nigdy bym już nie wrócił do Austry, gdyby nie Nicolas Winding Refn. Reżyser, o którym głośno było ostatnio w związku z „Drive” – dzisiaj już kultowym filmem z Ryan’em Gosslingiem, za który Duńczyk otrzymał Złotą Palmę w Cannes. Znawca tematu pewnie już się drapie w głowę i zastanawia: zaraz, zaraz, ale jak to? Pamiętam ścieżkę do „Drive”, świetna była, ale gdzie tam Austra? Nie tak prędko. Historia jest nieco bardziej skomplikowana.
Mam taki zwyczaj, a pewnie nie jestem w tym odosobniony, że kiedy coś – w tym przypadku film, bardzo mi się spodoba, to korzystając z dostępnych mi narzędzi (google forever!) szukam informacji z tym związanych. Kwestią czasu było więc zgłębienie twórczości Refna. Zacząłem od gangsterskiej trylogii „Pusher”, która to ponoć otworzyła mu drogę do europejskiej, a nawet światowej kariery. Na recenzowanie tychże dzieł miejsca w tym tekście nie ma, więc wystarczy tylko, że wspomnę, iż są to filmy wybitne. Jesteśmy już prawie na miejscu. W 2012 r. powstał brytyjski remake „Pusher”. W trailerze do tegoż pojawia się znajoma nuta… Tak! To Austra i „Beat And The Pulse” w remiksie z EPki „Sparkle”. Dalej już było tylko skakanie od klipu do klipu po YouTube i wizyta w sklepie. Miałem szczęście – w tym roku ukazało się wznowienie debiutu Austry w ekskluzywnej dwupłytowej edycji.
Obcowanie z „Feel It Break” jest rodzajem mistycznego przeżycia. Gdyby nie Katie Stelmanis, charyzmatyczna, z wyglądu raczej niepozorna wokalistka, o Austrze moglibyśmy nigdy nie usłyszeć.
Obcowanie z „Feel It Break” jest rodzajem mistycznego przeżycia. Gdyby nie Katie Stelmanis, charyzmatyczna, z wyglądu raczej niepozorna wokalistka, o Austrze moglibyśmy nigdy nie usłyszeć. Przyzwoite, ale niespecjalnie oryginalne electro z ciągotami w stronę new romantic czy gotyku. Nie ma do czego się przyczepić, ale też nie jest specjalnie co chwalić. Może wykazuję się tutaj jakimś koszmarnym dyletanctwem, ale niespecjalnie mnie to rusza. Nigdy nie lubiłem rozkładać muzyki na czynniki pierwsze, analizować technicznych możliwości muzyków, ich wirtuozerii etc. Muzyka to przede wszystkim emocje. Często bardzo trudne do opisania. „Feel It Break” jest nimi naszpikowana i to właśnie Katie Stelmanis sprawia, że obcowanie z tą muzyką jest rodzajem mistycznego przeżycia.
Kiedy pojawia się jej głos czuję jak wdziera się w głąb ciała, przenika przez wszystkie jego warstwy. Przejmuje nade mną kontrolę. W tle słyszę łagodne dźwięki towarzyszących jej grajków. Rozpoczyna się rytuał. Osaczony, omamiony mogę już robić tylko jedno. Słuchać. Odbierać emocje, czuć dreszcze przeszywające moje ciało… Chcę przestać, ale nie mogę. Muszę trwać, słuchać tej opowieści. Poddaję się…
To nie jest raczej płyta na imprezę, a to mogą sugerować pojawiające się w recenzjach porównania do Florence & The Machine. Owszem można dostrzec pewne cechy wspólne, jak chociażby podobną manierę głosu Stelmanis i Welch, ale różnice są zbyt duże, żeby takimi prostymi chwytami krzywdzić obie panie. Austra wydaje się mieć charakter bardziej kontemplacyjny, to taka muzyka stworzona do indywidualnego kontaktu ze słuchaczem. W samotności. Smutna, momentami depresyjna muzyka, którą uzupełniają niezbyt wesołe teksty. Zdecydowanie bliżej tutaj do rejonów, w które lubi zapuszczać się Karin Dreijer Andersson (The Knife, Fever Ray) aczkolwiek też bym się nie upierał przy celności takiego zestawienia. Muzyka Austry jest na pewno prostsza, mniej udziwniona, ale chyba dzięki temu bardziej szczera i bezpośrednia, oddająca „siebie” ot tak. Spójrz, posłuchaj. Oto jestem ja. Masz, dotknij mnie i poczuj.
Ponieważ wspomniałem o tym, że jest to wydanie dwupłytowe debiutu nie można pominąć zawartości drugiego krążka dołączonego do wydawnictwa. Składają się na nią utwory niepublikowane, a także te, które wcześniej można było znaleźć na singlach. To dobre uzupełnienie materiału, jest tam kilka naprawdę fajnych piosenek. Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że przy powstawaniu „Feel It Break” muzycy włożyli dużo trudu by na „właściwej” płycie znalazło się to, co najlepsze. Bonusowy krążek jest przyzwoitym dodatkiem, ale to utwory zdecydowanie słabsze. Wcale to nie oznacza, że złe. Jedynym zgrzytem jest niespecjalnie udany remiks „Feel It Break” autorstwa Shawna Crahana z zespołu Slipknot. Mam wrażenie, że trafił tam tylko ze względu na swoje „egzotyczne” pochodzenie. Zdecydowanie lepszym krokiem, jeśli już rzeczywiście trzeba było dać remiks, byłoby umieszczenie tam chociażby wspomnianego przeze mnie kawałka z wydawnictwa „Sparkle”.
Co państwo na to?