Amon Tobin – ISAM
Jeśli ktoś oglądał „Bliskie Spotkania Trzeciego Stopnia” Stevena Spielberga (a któż nie oglądał?!), z pewnością pamięta finałową scenę, w której kontakt pomiędzy ziemianami (czy tylko przypadek sprawił, że znów pochodzą oni z USA?) i obcymi odbywa się poprzez obraz i dźwięk, a właściwie poprzez zmienny ton dźwięku, modulowane za pomocą specjalnych aparatów z kolorowymi wyświetlaczami natężenie… Muzyka stanowi tu spotkanie – muzyka jako kontakt pomiędzy tym, co znane i tym, co obce, więcej: muzyka jako unieważnienie tej granicy. Tak też swą muzykę rozumie Amon Tobin. Już od pierwszego utworu Journeyman na nowej płycie „ISAM” czujemy, że przybywa ktoś, z kim nie tak łatwo będzie się dogadać…
Domeną artysty, który według niektórych zrewolucjonizował breakbeatowe i drum’n’bassowe brzmienia lat 90. na równi z Aphexem Twinem, jest (jak pokazał to już na swej pierwszej, nagranej jako Cujo, płycie Adventures In Foam z 1996 roku) sampling podniesiony do rangi instrumentarium, nie tyle tworzenie, ale przetwarzanie, prze-poczwarzanie, transmutacja dźwięków. Jeśli kiedyś ograniczała go integralność formy wycinków, z których korzystał, na swych ostatnich płytach Amon Tobin przekroczył również tę barierę – obróbka, której poddał wykradzione z otaczającego nas świata dźwięki, sprawiła, że, ułożone przez niego z niejasną i mroczną precyzją alchemika, zaczęły żyć włas0jakby techno-organicznym życiem.
To, że Amon Tobin jest specem od przekraczania granic w muzyce wie każdy, kto choć raz słuchał którejkolwiek z jego płyt…
„ISAM” to płyta skomponowana z drobnych, misternych brzmień, które co chwilę wybuchają paroksyzmami potężnego, jakby szorstkiego, porowatego i rozpryskującego się na tysiące cząstek basu („Piece Of Paper”). Te drobne i jakby migotliwe (sic!) kawałeczki skrywają się potem w szczelinach rzeczywistości, dając o sobie znać na nowo, gdy słyszymy je już jako ogromną konstrukcję sunącej ku nam maszynerii („Goto 10” czy znakomity „Dropped From The Sky”). Amon Tobin i tym razem nie szczędzi nam przytłaczających, ale zarazem niepokojących niczym klimat filmów Kubricka doznań i, tak samo jak ten ostatni, otwiera swego odbiorcę na to, co czai się nie gdzie indziej, jak tylko w jego głowie. Little things walk around/Out the back door… („Kitty Cat”). Kto waży się uchylić te drzwi i sprawdzić co czeka za nimi?
To, że Amon Tobin jest specem od przekraczania granic w muzyce wie każdy, kto choć raz słuchał którejkolwiek z jego płyt. Jednakże dopiero podczas koncertu, konfrontując tworzoną przez Amona muzykę z obrazem, jaki towarzyszy występom scenicznym artysty, doświadczyć możemy tego, że „ISAM” nie jest tylko zwykłym longplayem. „ISAM” to projekt wielowymiarowy, który nie powinien być postrzegany wyłącznie przez pryzmat swego najistotniejszego, ale nie jedynego elementu, jakim jest płyta. Składają się nań także komponenta wizualne: instalacje artystyczne i fotografie Tessy Farmer oraz niezwykle efektowne, trójwymiarowe wizualizacje, które podczas koncertu znajdują się pod kontrolą Amona. Celem tak szeroko skrojonego przedsięwzięcia jest, poprzez przekroczenie granicy pomiędzy dźwiękiem i obrazem, ukazać tę sama transgresję w relacji człowiek–natura–maszyna. Jeśli „ISAM” to dźwiękowa rzeźba, to jest ona ukształtowana z materii, która nie można zostać jednoznacznie przypisana do żadnej z tych sfer. Słyszymy tu zarówno jakby orientalne, pochodzące z dalekich stron Azji brzmienia strunowe, skrzypienie drzwi czy dźwięki, które przywodzą na myśl dziwaczne, zniekształcone chóry – wszystkiego jednak dopełnia obraz, serwując zmysłom prawdziwą estetyczną ucztę a zarazem kreując obiekty trudne do rozpoznania, wymykający się wszelkim artystycznym klasyfikacjom i kategoriom. Chodzi tu zarówno o wspomniane wizualizacje, jak i konstrukcje Farmer utkane z organicznych szczątków roślin i zwierząt. „ISAM” to jakby wizualne „zakrzywienie” tych wszystkich, naturalnych i syntetycznych obrazów i dźwięków, „dźwiękowy obraz” rzeczywistości – „dźwiękoobraz”.
Po raz kolejny, tym razem łamiąc nie tylko jazzowe sample, ale również profanując głos otaczającego nas świata, Amon Tobin udowadnia, że największe tajemnice kryją się najbliżej nas, w każdej sekundzie rodzi się i umiera cały wszechświat dźwięków. My zaś, pogrążeni w letargu, niczego nie przeczuwamy. Na „ISAM” znajduje się piękna, tajemnicza i przywołująca wspomnienia dzieciństwa kołysanka „Bedtime Stories”, podczas której, nad głową śpiącego dziecka szaleją magnetyczne cyklony, ono zaś dalej śni o zielonej łące…
Co państwo na to?