
Thom Yorke, Abul Mogard, Mazutti

Thom Yorke - "Susperium"
Lider Radiohead z jego dziwaczną i nieprzewidywalną emfazą wokalną oraz zamiłowaniem do onirycznej i melancholijnej estetyki melodycznej wydaje mi się doskonałym wyborem jeśli chodzi o autora muzyki do tego filmu. Podobnie jak sama „Suspiria”, która nie jest zwykłym horrorem, muzyka Yorke’a nie jest zwykłym soundtrackiem do horroru. Tak, bo „Suspiria” to opowieść o dojrzewaniu przemieszana z moralitetem, polityczna fikcja, psychoanalityczna baśń, kobiecy manifest. Yorke’owi udało się wejść w tę niejasną przestrzeń lubieżnych spojrzeń, szepczących głosów i pijanych demonicznym tańcem ruchów, która wypełnia obraz Guadagnino i dodać do nich walor przestrzeni, rozszerzyć psychologiczno-filozoficzny kontekst filmu nasycając go uniwersalnym przesłaniem – zbawienie przyjdzie przez ciało. Klimat tworzony przez Yorke’a jest jednocześnie bardzo współczesny, jak i pełen zgrzytliwie-narastających motywów typowych dla klasycznych horrorów, psychodelicznych mantr rodem z lat 70. (jak w „Has Ended”), synthów przemieszanych z epickimi smyczkowymi partiami, filmowości rozumianej bardzo dosłownie. Oczywiście, nie przykładajmy do tego albumu miary typowej komercyjnej produkcji Radiohead, możemy jednak z całą pewnością zauważyć, że tą płytą Yorke osiągnął w końcu status artysty równie wysublimowanego, co kolega z zespołu – Johnny Greenwood.

Abul Mogard – Above All Dreams
Kolejna produkcja fantomowego serbskiego hutnika przynosi jednocześnie kontynuację industrialno-ambientowych wątków, które znamy z jego wcześniejszych albumów, jak choćby „Works”, z włączeniem nieco bardziej „kosmicznego”, czy nawet metafizycznego klimatu. I tak już bardzo przestrzenne dronowe pejzaże Mogarda, tym razem stają się swego rodzaju traktatem filozoficznym, w którym studium jednego, przeciąganego (jak w „Where Not Even”), i bez końca poddawanego modulacjom dźwięku przypomina koncepcję starożytnych atomistów, w której spadające w dół wszechświata atomy splatają się tylko na czas jakiś, by tworzyć światy, generować tożsamości, akcelerować pozorną stałość. Podobnie w muzyce Mogarda, jednostajne i niezróżnicowane dźwięki w pewnym momencie dają wrażenie swoistej „melodyjności”, fantomowej struktury, stałości. Abul Mogard konsekwentnie trzyma się abstrakcji, która nie ułatwia klasyfikowania tego, co robi, jednak pozwala mu zachować ciągłą oryginalność kompozycyjną na dość konwencjonalnej scenie mrocznego ambientu.

Mazutti – Kształt jazzu, który ma dojść
Ta płyta to kliniczny produkt nerwicy – jej realizacja odpowiada na pytanie co stało by się gdyby trzech nadpobudliwych pacjentów kliniki dla nerwowo chorych spotkało się w jednym studiu i szybko zabrało do roboty. Efekt tak rozumianej terapii może przekroczyć możliwości pojmowania niejednego fana techno i znawcę muzycznego eksperymentu. Ekwilibrystyka Macia Morettiego, który gra na właściwie na wszystkim (tutaj: charyzma666, miotełki, mate, centrala, werbel, ksylofon, Opel Astra), skonfrontowana z minimalistycznym, a jednocześnie bardzo organicznym industrial-brut-acid-techno Mazuta owocuje na tej płycie swoistym brzmieniem, w którym kompozycyjne wyczucie sąsiaduje z estetyką lo-fi, syntetyczna motoryka miesza się z narwanym brzmieniem żywych instrumentów, brutalność z pulsowaniem, taniec ze stuporem. Ta płyta, choć stanowi swego rodzaju kuriozum wśród kuriozów, mogłaby zawojować parkiety. W każdym razie ja bym tańczył.
Co państwo na to?