
Sohn, Austra, Marek Biliński

Sohn - "Rennen"
Po sukcesie pierwszego longpleja pod szyldem Sohna – „Tremors”, Christopher Taylor – jak się okazało nie tylko zdolny producent, ale i utalentowany wokalista – kazał długo czekać na swój kolejny album. „Rennen” to kontynuacja mieszanki synth pop–r’n’b–soul, którą znamy z przebojowego debiutu, jednak jeszcze bardziej melodyjna, nastrojowa i dopracowana od strony producenckiej. Nie znajdziemy tu już być może syntezatorowych „metafizycznych” odjazdów, które były jedną z mocniejszych stron „Tremors”, jednak takim utworom jak tytułowy „Rennen” nie można odmówić kosmicznego polotu przy jednoczesnym zachowaniu emocjonalnego balansu. Generalnie środek ciężkości muzyki Sohna wychylił się znacząco w stronę dubstepowych stylistyk – porusza się on jednak po całej skali obejmującej to zjawisko – od minimalistycznych przesterów i subtelnych wokaliz Jamesa Blake’a do pulsujących basów i nerwowych beatów SBTRKT’a. Tym samym nie traci nic ze swej osobności i oryginalności. Trzyma poziom.

Austra - "Future Politics"
Kolejni artyści, którzy na swój nowy krążek kazali nam nieco poczekać – cztery lata to sporo w dzisiejszym, pędzącym jak oszalały, świecie. Swoją drogą wydaje się, że ten pęd jest jednym z tematów, które najbardziej niepokoją Katie Stelmanis. „I live in a city full of people I don’t know/People riding highways from the workplace to the home/I raise my head, I see they’re different than us/But I only wanna hold your hand my whole damn life!” – te słowa wyrażające niepokój i pewien rodzaj przeczucia (społecznej, kulturowej, politycznej) zmiany, jaka następuje wokół nas, możemy uznać za rodzaj credo „Future Politics”. Nowa płyta Kanadyjczyków jest jak soundtrack do „modernistycznych” filmów sci-fi z lat 60. Słuchając jej pierwszy raz możemy odnieść wrażenie, że nie jest tak mroczna i melancholijna jak poprzednie – nic bardziej mylnego, minimalistyczne electropopowe aranże i wymuskana retronowoczesność teledysków, ukrywają mrok „ciekawych czasów”, w jakich przyszło nam żyć. Państwo Islamskie, ostrząca zęby Rosja, rosnące w siłę prawicowe ekstremizmy, a nade wszystko Brexit i wybór Donalda T. na prezydenta USA, to wszystko sprawia, że artyści jako komentatorzy rzeczywistości mają pełne ręce roboty. Mam jednak wrażenie, że jeśli ta tendencja się utrzyma, to nawet oni przestaną nadążać.

Marek Biliński - "Life is Music"
Mistrz el-muzyki w pełnej krasie i pełnej formie wydaje płytę stanowiącą zapis (także na DVD) jego występu z największymi przebojami. Występu nie byle gdzie, bo w Filharmonii Szczecińskiej – miejscu znakomitym dla tego rodzaju koncertów. Futurystyczne brzmienie syntezatorów Bilińskiego doskonale sprawdza się zarówno akustycznie – doskonały zapis i odbiór, jak i estetycznie w ultranowoczesnej przestrzeni, która otrzymała prestiżową architektoniczną nagrodę UE im. Miesa van der Rohe. W ogóle mam wrażenie, że muzyka Bilińskiego najlepiej sprawdza się grana na żywo – w plenerze lub w porządnej sali koncertowej, która jest w stanie „unieść” i wzmocnić syntetyczne, analogowe dźwięki jego instrumentów. Choć muzyka Bilińskiego stanowi już raczej antykwaryczny artefakt niż żywy i rozwijający się fenomen, nie można jej odmówić swoistego polotu, który sprawia, że niejednemu malkontentowi „chodzi nóżka”. Godne polecenia nie tylko dla kosmicznych marzycieli.
Co państwo na to?