Piernikowski, 1988, PRO8L3M
Piernikowski - No Fun
Pierwsza solowa płyta wokalisty i producenta, którego znamy już dobrze z duetu Syny, nie rozczarowuje, ale też nie rzuca na kolana – Piernikowski zmierza śmiało przed siebie, wyznaczoną już wcześniej na „Oriencie” ścieżką. Synthowe sample i potrzaskane, dudniące, matowe beaty sprawiają, że – choć album stanowi indywidualny projekt – nie sposób nie widzieć w nim swoistej kontynuacji psychodeliczno-duchologicznego rapu sprzed dwóch lat. Piernikowski porusza się w tej samej, miejscami nieporadnej, miejscami zaś niepokojąco mglistej liryce, w której chłopackie ławeczki w parku, zakurzone mieszkania pełne palm i meblościanek oraz ujarane głowy pełne dziwnych, przepełnionych grozą nudy i egzystencjalnego zawieszenia myśli, mieszają się w wielkim kotle osiedlowej nostalgii. Znajdziemy tu zarówno klimat pierwszych prerapowych płyt Kazika z początku lat 90., raczej ciemną niż jasną stronę z „Produkcji hip-hop” DJ-a 600V, a także – co oczywiste – potężne echa projektu NIWEA. Trzyma poziom.
1988 - Gruda
Wydana w kilka tygodni (także nakładem Latarnia Records) po solowym debiucie Piernikowskiego „Gruda” stanowi pomysł ze wszech miar spójny z „No Fun”. 1988 po raz kolejny daje popis swoich umiejętności producenckich. Słuchając obu krążków nie sposób nie dostrzec znaczących podobieństw, jakie znamionują obie płyty: niewątpliwie 1988 ze znawstwem łączy postrapową stylistykę z syntezatorowym brzmieniem bliskim raz IDM-owi, innym razem zimnej fali. Poruszając się do przodu krokiem wstecz, przemierza dzieje hip-hopu i elektroniki, by stworzyć bardzo aktualną mieszankę, którą najogólniej określiłbym jako vapour rap – chłodne brzmienie, duszne dronowe sample, ambientalne pogłosy. Wszystko to rozpuszczone w gęstej jak mleko syntetycznej magmie pełnej łamiących się psychodelicznych melodyjek i trzeszczących industrialnych dźwięków. Dziwne, niepokojące, bardzo znajome.
PRO8L3M - Hacked by ghost 2.0 EP
Tym razem jesteśmy bliżej klasycznie pojmowanego rapu z dobrze skrojoną nawijką, która tylko czasem nie wpada w rytm. Słuchając ostatniej EP-ki Pro8l3mu, mam niepokojące wrażenie, że polscy raperzy lepiej wyczuwają rzeczywistość społeczno-polityczną niż krytycy, nauczyciele, księża, politycy i publicyści wszelkiej maści. Dlaczego? A więc wyliczam: 1) ci goście rozumieją doskonale tych, którzy obejmą ten świat po nas – ich rozbuchane przez dziki kapitalizm wyobrażenia na temat sukcesu oznaczającego basen, białe kreski na szklanej tafli i dwie zjarane laski po obu stronach, 2) tworzą bardzo świadomy swych popkulturowych odniesień projekt muzyczny, w którym oldschoolowe brzmienie beatu łączy się z witch housem, zaś gibsonowska Molly Millions występuje w ich tekstach na równych prawach, co apokaliptyczne wizje zrodzone po kwasie, 3) i najważniejsze – kawałki takie jak „World Wide Web”, opowiadające o politycznym zamęcie i niebezpieczeństwie chaosu, który pojawia się na styku sieci, międzynarodowej ekonomii, polityki i wojny, są czymś więcej niż tylko dystopijnymi fantazjami – „problem” polega na tym, że one opisują naszą codzienność, a w każdym razie coś, co bezustannie – przynajmniej od początku światowego kryzysu ekonomicznego i międzynarodowej walki z terroryzmem – wydaje się wisieć na włosku. Wszystko to sprawia, że kolejny krążek wypuszczony pod tym szyldem, choć nie proponuje niczego więcej niż świetny „PRO8L3M”, nadal przyprawia o gęsią skórkę.
Co państwo na to?