Oneohtrix Point Never, Lnzndrf, Tortoise
Oneohtrix Point Never – "Garden of Delete"
Co tu dużo gadać – Daniel Lopatin kontynuuje swe dekonstrukcyjne dzieło i robi to w wielkim (choć słowo to zdaje się w tym kontekście nazbyt pompatyczne) stylu. Połamanym strukturom utworów, poszatkowanym i nakładającym się z dziką konsekwencją sekwencjom perkusyjnym, dziwacznym gitarowym samplom i „zmutowanym” wokalizom, towarzyszy tu z zaskakującą oczywistością swoista liryczność, nostalgia i emocjonalne wyczucie. Groteska, profanacja, transgresja – te słowa to za mało. Lopatin tnie i łączy dźwięki bez umiaru, z przerażającą precyzją bawi się toposami muzyki popularnej lat 90., nie bojąc się umiejscawiać w syntezatorowej przestrzeni partii wokalnych (najpewniej również syntetycznych) brzmiących niczym z Cannibal Corpse. Moc jest z nim.
Lnzndrf – s/t
Zaskakująca wycieczka w lata 80. Tym razem jednak nie malujemy twarzy, nie bawimy się syntezatorami (przynajmniej nie bardzo) i nie popłakujemy w rytm synth popu. Klimat albumu, który 19 lutego ukazał się nakładem 4AD, przywołuje na myśl raczej zimną falę, może nieco rocka progresywnego (ale bliżej Genesis niż Pink Floyd), także psychodelii, a wszystko to osadzone we współczesnym indie. Projekt muzyczny, który – jak sądzę – ma szansę poruszyć serca zarówno nieco starszych wielbicieli klasycznego rocka, jak i uderzyć do głowy zupełnie młodym ludziom w modnych okularach.
Tortoise – "The Catastrophist"
Stwierdzenie, że kwintet z Chicago swe najlepsze lata ma już za sobą nie musi wcale oznaczać, że zespół stoczył się i zaczął grać na imprezach integracyjnych Coca Coli. Chodzi po prostu o to, że zarówno techniczne wycieczki w stronę jazzu (wspomnę tylko, że moim ulubionym nagraniem Tortoise jest bootleg „Live in Frankfurt ’99”, stanowiący zapis niesamowitego koncertu granego z ziomkami z Chicago Underground Trio), jak i charakterystyczny niespieszny, a jednak dynamiczny sposób gry, uwypuklający szczególnie sekcję rytmiczną (co swoją drogą wyróżniało Amerykanów w stosunku do wielu innych grup grających po nich post rock), stał się znakiem rozpoznawczym a zarazem zawężającą kategorią, w której wylądowali na wieczność. Tortoise wydaje zatem nowy album i oczywiście trzyma poziom – płyta jest jak zwykle dobra, a nawet realizacyjnie znakomita, wpuszcza odrobinę powietrza do zakurzonej nieco szufladki, czy jest jednak w stanie poruszyć całą szafą?
Co państwo na to?