Mogwai, Godspeed You! Black Emperor, Balmorhea
Mogwai - "Every Country’s Sun"
Mogwai to jedna z najbardziej konsekwentnych grup post rockowych Trzaskają płytę za płytą od okrągłych dwudziestu lat i są z tego bardzo zadowoleni. Właściwie od początku uważani za klasyków, do końca klasykami pozostaną. W każdym razie „Every Country’s Sun” nie sprawi, że spadną z piedestału, niestety krążek nie zostanie im pewnie również policzony jako uczynek windujący do jakiegoś wyższego nieba. Płyta stanowi mieszankę wszystkiego, co możemy kojarzyć z post rockiem – rozmyte gitarowe tła, narastające partie perkusyjne, ekspresyjne piękne ścieżki melodyczne, a wszystko to doskonale wyprodukowane i znakomicie zaaranżowane. Oczywiście mamy do czynienia z mistrzami kompozycji – co chwila Mogwai pozwalają sobie na kolejne wycieczki stylistyczne w kierunku indie, psychodelii czy cold wave (więcej: utwory takie, jak „aka47” przenoszą nas w pobliże tak modnej ostatnio analogowej elektroniki), wszystko to jednak w bezpiecznej, dobrze skrojonej formie. Mogwai to dziś już pewnego rodzaju marka, która produkuje „dobrze opakowaną awangardę”. Nie chcę przez to powiedzieć, że Szkoci sprzedali swoje ideały muzyczne i porzucili drogę rozwoju. Chodzi mi jedynie o to, że choć ich pomysły nadal znakomicie wpadają w ucho, nikt, kto pamięta ich debiutancki „Young Team”, nie traci już dla nich głowy.
Godspeed You! Black Emperor – "Luciferian Towers"
Odebrany przez krytykę z pewną ambiwalencją ich powrotny krążek „Allelujah! Don’t Bend Ascend!” z 2012 roku, mnie osobiście poruszył i wprawił w stan dziwnie metafizycznego drżenia. Drżenie to trwało podtrzymane przez świetny „Assunder, Sweet and Other Distress”, sprawiając, że oczekiwanie na kolejny krążek Kanadyjczyków przyprawiło mnie tym razem o nerwicę (bez natręctw). „Luciferian Towers” to kolejny dowód na to, że post rockowcy są znakomitymi aranżerami. Całość jest dopracowana w każdym możliwym szczególe (nie chciałbym powtarzać słów, które zużyłem na napisanie powyższej noty o Mogwai), nawet więcej – pojawia się tu, swoista co prawda, ale jednak piosenkowość rzeczonego materiału. Album podzielony jest dość konwencjonalnie na osiem średnio długich utworów, co w przypadku GY!BE nie jest oczywiste; większość z nich ma zresztą harmonijną kompozycję. Jak zwykle znajdziemy tu sporo gitarowego patosu, mroczne partie dronów, niepokojące, ale i dające pewne wytchnienie narastające hałaśliwe unisono. Czegoś jednak brakuje – być może bezkompromisowego eschatologicznego nerwu, który pozwalałby sądzić, że i tym razem Godspeed czuje „ducha czasów”. Całość pozostaje więc niestety dość oczywista – począwszy od tytułu.
Balmorhea – "Clear Language"
Najmłodsi stażem i najmniej rozpoznawalni adepci post rocka dają nadzieję na to, że śmierć gatunku może przynieść mu więcej pożytku niż trwanie w utartych koleinach konwencji. Teksańska grupa właściwie każdy swój krążek nagrywa z większym opanowaniem, wyciszeniem i klarownością, odchodząc powoli od ilustracyjnych i neobarokowych melodii jeszcze z czasów „Settler” czy „Stranger” i przemieszczając się w kierunku minimalistycznego, kameralnego, miejscami ambientalnego wręcz brzmienia. Nadal całość tworzy dość pokaźne instrumentarium, w którym znajdziemy zarówno akustyczne, jak i rockowe narzędzia, nadal Balmorhea roztacza przed nami niemożliwe przestrzenie przywodzące na myśl, jak „kiedyś-ktoś-gdzieś” napisał „celtyckie” brzmienie, jednak wszystko to polepione jest koronkową produkcją. Piękna, harmonijna kompozycja ma w sobie coś klasycznego, jednocześnie zawiera relikty post rockowej, nieco melancholijnej stylistyki. Bezpieczne, relaksacyjne, doskonałe na „złotą polską jesień”. Bez pretensji do „non omnis moriar”.
Co państwo na to?