Khotin, Autechre, Oneohtrix Point Never
Khotin – Finds You Well
Błędne tonacje, drgająca melodia jakby z lekko zdezelowanego magnetofonu, dźwięki klasycznych syntezatorów przemieszane z samplowanym instrumentarium wyciągniętym ze starych filmów czy audycji radiowych, trochę edukacyjnej telewizji a trochę nieokreślonych dźwięków – koślawych, jakby kruszących się – oto świat Khotina. Widmowy klimat, jaki kreśli przed nami kanadyjski producent, osadza nas w czasie wczesnego popołudnia – sennego, pachnącego topionym asfaltem, poplamionego roztopionymi lodami i przymglonego lekko od dziwnej aury, która bije nie wiadomo skąd. To „bursztynowe światło u schyłku lata”, o którym w „Duchologii polskiej” pisała Olga Drenda, „wieczny sierpień”. Zamulone rytmy, lekkie beaty rozpuszczone w miękkich synthowych teksturach otoczenia, trzeszczące i matowo oddalone dźwięki, to styl zbliżający Khotina do mistrzów IDM – Boards of Canada, z tą jednak różnicą, że w przypadku jego downtempowego ambientu próżno szukać przyprawiającej o gęsią skórkę niesamowitości. Znajduje się raczej ciepłą atmosferę marzenia, które próbuje przebić się przez chaos dnia codziennego.
Autechre – Sign
Rob Brown i Sean Booth w ostatnich latach zadziwiali nas coraz bardziej wysmakowanymi, a jednocześnie nieco nieznośnymi kompozycjami, które poruszały się na granicy słuchalności. Mimo bezwarunkowej sympatii, jaką darzę tych klasyków IDM, muszę przyznać, że w ostatnich latach z Autechre było tak jak z wieloma mistrzami „kultury wysokiej” – niby chwalimy ich kolejne wysofistykowane dzieła, jednak wzdychamy raczej do ich wczesnych, bliższych klasycznej kompozycji prac. Potężne – wielokrotnie złożone, amelodyjne i właściwie też arytmiczne, oparte głównie na eksperymentach z tonacją i kaskadowych nawarstwieniach synthów – struktury, przypominające raczej dźwiękowe rzeźby niż typowe kawałki IDM, ustąpiły miejsca o wiele bardziej przystępnym, lżejszym i podlanym emocjami (sic!) kompozycjom. Powrót do nieco bardziej tradycyjnej rytmiki i linearnej melodyki, do syntezatorowych przestrzeni, które pamiętamy z początków kariery duetu, zapowiadał już czteropłytowy kolos wydany w 2019 roku – NTS Sessions. Jednak „Sign” to coś więcej – mamy tu do czynienia z połączeniem współczesnego „instrumentarium” – nadal podstawą tworzenia muzyki jest mityczny zestaw urządzeń nazywanych przez Autechre „maszyną” – jednak w nowych kompozycjach znajdziemy też wiele dźwięków, w jakby pierwotnej, nieobrobionej, trzeszczącej wersji. Autechre nie trzymają się tym razem nadrzędnych algorytmicznych założeń, ale pozwalają sobie na więcej swobody. „Sign” jest niewątpliwie zaskoczeniem. Pytanie czy wytyczy nową ścieżkę, jaką podążą Brytyjczycy, czy okaże się wyłącznie drobnym „skokiem w bok”, który zginie w czeluściach przepastnej dyskografii?
Oneohtrix Point Never – Magic Oneohtrix Point Never
Daniel Lopatin to zawodowy muzyczny dekonstrukcjonista od lat zajmujący się zdeformowaną kulturą w dobie postinternetowej. To już kolejna płyta, na której rozmaite style muzyczne, wiralowa papka krążących w sieci głosów i sample z historycznych nagrań radiowych mieszają się w dziwacznej rekombinacji, która niestety na dłuższą metę okazuje się niesłuchalna. „Magic” stanowi kontynuację drogi obranej na poprzedniej, także dość kontrowersyjnej płycie „Age Of”. Oneohtrix zmierza nią nie w kierunku wypaczenia czy ośmieszenia współczesnej medialnej popeliny i groteski, ale zsyntetyzowania nowego stylu, uniwersalnej magmy wszystkiego, co wyrzuci na brzeg ektoplazmatyczne sieciowe morze. W kulturze, tak jak w naturze, nic nie ginie (Internet pamięta wszystko), podstawowym prawem jest nie zanik, a raczej przekształcenie czy mutacja. Dlatego w muzyce Oneohtrixa elektroniczny pył przykrywa i jednoczy wszelkie odpryski Internetu – od trip hopu, przez library music, do country, oczywiście ze szczyptą klawesynu… Nie ma tu żadnych sentymentów, raczej bezpośredniość i faktyczność menażerii przemielonych nut. Jeśli zaś pójść drogą interpretacji widmoontologicznej, Lopatin, rozszczepiając vaporowe melodie, nie stara się odtwarzać historycznych gatunków i skatalogować muzycznego szumu początków XXI wieku, ale robi miejsce dla nowych dźwięków, których nadejście wyłania się z tej wszechogarniającej papki, jaką jest niewątpliwie nasz postmedialny świat. Zamiar ciekawy, efekt zaś nurzący i irytujący, jak przeglądanie komentarzy pod recenzjami płyt… Całość wydaje się nie mieć żadnej struktury, utwory brzmią zaś bardziej jak materiał do opracowania, niż skończone dzieła. Być może jednak Oneohtrix odkrył tutaj prawdę o epoce antropocenu, w której ludzkość zjada samą siebie, zaś fioletowe dziewczynki z mangi z bionicznymi kończynami wyśpiewują arie z „Fidelia”…
Co państwo na to?