KÁRYYN, Marissa Nadler & Stephen Brodsky, Lingua Ignota
KÁRYYN - The Quanta Series
„The Quanta Series” to jedenaście piosenek, które powstawały przez siedem lat. Bardzo długi czas, ale w tym przypadku nie daje się tego odczuć. Debiutancka płyta KÁRYYN, amerykańskiej wokalistki o korzeniach armeńsko-syryjskich jest bardzo zróżnicowana, ale też spójna. Blisko 50 minut smutku, emocjonalnego obnażenia, na który nie każdy potrafi sobie pozwolić. Młoda artystka zachwyciła Björk, która widzi w niej swoją następczynię, a nawet przyznaje się do inspiracji jej twórczością, a także Saschę Ringa, który zaprosił ją na kilka wspólnych koncertów z jego solowym projektem Apparat.
I właśnie na żywo najlepiej zacząć swoją przygodę z KÁRYYN. Polska publiczność miała okazję w tym roku widzieć ją dwukrotnie – na Tauron Nowa Muzyka i Halfway Festival. W Katowicach wystąpiła na kameralnej scenie NOSPR. Skromna, jakby lekko wystraszona, po przejmującym, mrocznym intrze rozpoczęła swój koncert. Elektroniczna, avantpopowa muzyka była jedynie podkładem do tego, co działo się z samą artystką. Ekshibicjonistyczny i bardzo angażujący słuchacza performance, niosący ze sobą gigantyczny ładunek smutku, emocji wydobywających się prosto z jej wnętrza. W tym było 100% prawdy. To jak i o czym śpiewała szło prosto z trzewi. Żadnego fałszu. Po występie KÁRYYN wiele osób wstało ze swoich miejsc bijąc jej brawo. Dostała ogromną owację. Wydawało się, że jest wystraszona. Ukłoniła się, szepnęła „thank you” i uciekła.
Marissa Nadler & Stephen Brodsky - Droneflower
Marissa Nadler jest doskonałą wokalistką obdarzoną piękną, niską barwą. Zawsze miałem z nią jednak problem taki, że jej dotychczasowa twórczość wydawała mi się bardzo jednorodna, kolejne płyty niewiele się od siebie różniły. Przyjemne, folkowo-jazzujące piosenki, ale bardzo do siebie podobne. Fajnie posłuchać, ale rzadko coś zapadało na dłużej w pamięć. W tym roku nakładem Sacred Bones ukazała się „Droneflower”, płyta, którą artystka nagrała z Stephenem Brodsky’m, gitarzystą Cave In, amerykańskiego zespołu poruszającego się gdzieś pomiędzy postrockiem i postmetalem.
Z tej kolaboracji powstał bardzo ciekawy, aczkolwiek nieco za krótki, materiał, w którym ścierają się ze sobą postrockowe gitary, mroczny folkowy klimat i dronowe rzężenia, które wspaniale spina głos przejmujący, momentami nawiedzony Nadler. Niekiedy muzyka zawarta na „Droneflower” wędruje się w rejony bliskie temu, co robi Chelsea Wolfe i jej fanom powinna przypaść do gustu.
Lingua Ignota - Caligula
Bałem się tej płyty. To co Kristin Hayter robi pod szyldem Lingua Ignota to bardzo ryzykowna twórczość, eklektyczna i operująca skrajnościami. Godzinami można by wymieniać artystów, którzy wpadli w pułapkę założenia „wrzućmy do jednego worka najbardziej niepasujące do siebie elementy, zobaczymy co z tego wyjdzie, a potem będziemy mówić jacy jesteśmy awangardowi” i stworzyli rzeczy asłuchalne i kiczowate, o których najlepiej zapomnieć. Słuchając zajawek „Caliguli” miałem obawy, że nowe dzieło Kristin dołączy do tej grupy.
Jakże się myliłem! Udało się jej! „Caligula” jest niewątpliwie jedną z najciekawszych płyt, które ukazały się w tym roku. Koncept album opowiadający o okrutnym Kaliguli to eksperymentalna ścieżka dźwiękowa horroru, przedstawienia teatralnego, w którym mieszają się motywy klasycznej opery, black metalu czy gitarowego noise’u. Historia rzymskiego cesarza jest tylko pretekstem dla artystki, która używając ekstremalnych środków wyrazu po raz kolejny opowiada o traumie, której doświadczyła. To muzyka totalna, której granice wyznacza jedynie wrażliwość Hayter. Ona nie bierze jeńców. Caligula” odstręcza, przeraża, ale też fascynuje. Na pewno nie bez znaczenia jest tu także gościnna obecność muzyków zespołów, takich jak The Body (z którymi artystka współpracuje zresztą od dawna, nawet nagrali wspólną płytę „I Have Fought Against It, But I Can’t Any Longer”), Uniform czy Full Of Hell.
„Caligula” to pulsujące, zakrwawione serce, oślizgłe trzewia wywalone na wierzch. Album pełny trudnych emocji, eksperymentów z formą, które niekoniecznie każdemu przypadną do gustu.
Artystka była w tym roku na trasie koncertowej w Europie. Pech jednak chciał, że akurat w czasie wizyty w Polsce zaczęły się jej kłopoty ze zdrowiem. Całe szczęście już jesienią będzie można ją zobaczyć na Unsound Festival w Krakowie. Szykujcie się na niezapomniany spektakl, który na pewno na długo pozostanie w Waszej pamięci.
Co państwo na to?