Deftones, Aidan Knight, Siskiyou
Deftones - "Gore"
Konstatacja, że Deftones jako jedyni uratowali się z tonącego okrętu pełnego gibiących się niemrawo numetalowców z kozimi bródkami, to czystej wody truizm. Osobiście reprezentuję obóz wyznawców Chino Moreno – wokalisty i lidera grupy. Mam wrażenie, że to za sprawą jego ciągłej potrzeby rozwoju i poszerzania horyzontów Deftones w odpowiednim momencie skorzystali z szalupy ratunkowej, dlatego teraz mają komfort grania we własnej lidze. Aż strach uwierzyć, ale „Gore” to już ósma regularna pozycja w ich dyskografii. Czy coś się zmieniło? Gitary brzmią podejrzanie wysoko jak na ośmiostrunówki, nadreprezentacja tłumienia z akcentami przywodzi na myśl klasycznie heavymetalowe sztuczki, ale dzięki wszystkim bóstwom, ciągle pełno to odniesień do new romantic, struktura utworów bywa uroczo chaotyczna, melodie wiją się w nieoczekiwanych rejestrach, a całości słucha się z dużą przyjemnością. By nie psuć sobie wrażeń akustycznych udawajcie, że nie zwróciliście uwagi na blond balejaż lidera.
Aidan Knight - "Each Other"
Pan Aidan nie tak znowu dawno temu odwiedził Polskę w ramach supportu przed boysbandowatym Half Moon Run. Krótki i tragicznie nagłośniony koncert nie pozostawił po sobie szczególnie dobrych wspomnień, ale jak powszechnie wiadomo przedkoncertowe przygotowanie procentuje („zasada trzech P”). Wcześniejszy odsłuch „Each Other” nakazał mi stanąć ponad doczesnością i zakupić płytę na stoisku z merchem – był to strzał w dziesiątkę. Po pobieżnym odsłuchu łatwo zarzucić tej produkcji nudę, powtarzalność i ogólną monotonie – nic bardziej mylnego, tak naprawdę grupa dowodzona przez apatycznego bibliotekarza (to kolejne niechlubne koncertowe wspomnienie, ale piszę to z ogromną sympatią) mknie na złamanie karku, a pod pozornie nieruchomą powierzchnią kryje się mnogość wielobarwnych planów – zwróćcie uwagę na dyskretny syntezator i pogłosy w „All Clear” czy świetną, utkaną z najdelikatniejszych niteczek, linię wokalną w „Funeral Singers”. Wszystkie kompozycje zawarte na „Each Other” są przemyślane w najdrobniejszych szczegółach i jak żyję, dawno już nie słyszałem albumu tak wysmakowanego i dopracowanego. Teraz żałuję, że nie kupiłem również koszulki.
Siskiyou - "Deserter"
Siskiyou, kanadyjska grupa z pogranicza lo-fi i nieoheblowanego, najeżonego drzazgami indie folku, na swój najnowszy album kazała nam czekać długie cztery lata. Wyposzczenie oraz znakomity singiel („Deserter”) zwiastujący nadejście premierowego materiału sprawiły, że oczekiwania z mojej strony były duże i, przyznaję to ze szczerą przykrością, „Nervous” jednak odrobinę mnie rozczarował. Niby środki pozostały podobne, moja teoria odnośnie „kompozycji, które wiszą dosłownie na ostatnim włosku i za moment, na naszych oczach, rozsypią się w pył” (recenzja „Keep Away The Dead”), dotycząca poprzedniej pozycji w dyskografii Kanadyjczyków nadal obowiązuje, niestety tam gdzie „Keep Away The Dead” chwytał za serce i ujmował szczerą nieporadnością, „Nervous” niestety pospolicie nudzi. Szkoda, ale nie skreślajmy ich zupełnie, znakomity singiel pozostaje znakomitym singlem, no i zobaczymy co wydarzy się za kolejne cztery lata.
Co państwo na to?