Canshaker Pi, Lor, Greg Dulli
Canshaker Pi - Okay Decay
Pamiętam jak dziś – Canshaker Pi występowali jako support Spiral Stairs w maleńkim, nieistniejących już warszawskim klubie. Czwórka muzyków o aparycji ukrywających się przed życiem gimnazjalistów dała porywający, pełen energii i entuzjazmu koncert. Na tle rutyniarskiego rocka Spiral Stairs Holendrzy lśnili podwójnie. Co prawda nie mieli zbyt wielu odbiorców, ale idę o zakład, że przekonali do siebie nawet obsługę baru.
Czas leci, niemal trzy lata po wizycie w Polsce zespół wydaje trzeci pełnometrażowy album. Na „Okay Decay” namaszczeni przez Stephena Malkmusa Canshaker Pi dalej przede wszystkim hałasują na swoich instrumentach, ale najbardziej wartościowy składnik „Okay Decay” to wszystkie fragmenty, gdy panowie odrobinę odpuszczają, wówczas pomiędzy kolejne indie-slackerowe ciosy dostają się drobne opiłki smutku i refleksji. Blisko wówczas im do ciągle bardzo niedocenionej grupy Happyness. Momentalnie stają się bardziej człekokształtni i trójwymiarowi. Refreny „Firefighters”, dyskretna melodyjka kończąca „Nest”, czy pozostałości eksplozji otwierającej nagranie tytułowe – to tylko kilka przykładów obrazujących jak zdolni i przebiegli to muzycy. Zachowując powyższą perspektywę dużo łatwiej mi zaakceptować momenty, w których nie udało im się utrzymać szalejących hormonów na wodzy. (Marcin Gręda)
Lor - Sunlight
Kojarzycie taki moment, kiedy na dworze zaczyna się robić ciepło, jest około 16-17 stopni, pierwsze promienie wiosennego słonka mile muskają po twarzy przez okno i bardzo chcielibyście gdzieś wyjść, ale nie możecie? Och, zaraz….
Ale, ale! Z pomocą w postaci potężnej dawki dźwiękowej witaminy D przychodzą dziewczyny z Lor. To właśnie słońce, jak wszystkie okołosłoneczne sytuacje (skojarzenia, motywy, czy wyobrażenia, które niesie ono ze sobą podczas podniebnej podróży) jest tematem przewodnim ich najnowszego albumu. Na tej EP-ce wszystko zdaje się płynąć – powoli kołysać nas do tych miejsc, gdzie czujemy ciepło, beztroskę i bezpieczeństwo. Nie ma tu zbyt wielu zaskoczeń, za to znaleźć można wszystko to, czym od samego początku zachwycał ten krakowski kwartet – delikatne, melancholijne smyczki („the sun is not my son”) , nieco mocniejsze, na zmianę kojące i ożywiające dźwięki fortepianu („suntescobar”), a wszystko to splata niezwykle łagodny, lecz charakterystyczny głos Jagody Kudlińskiej. Warto chwilkę pochylić się nad jednym z singli – „sun#2” – nagranym wspólnie z Runforrestem i rozpatrzeć go pod kątem doświadczenia audiowizualnego, gdyż do utworu powstał klip w technice animacji poklatkowej. Sama w sobie jest ona dosyć mozolna i pracochłonna, a co dopiero, kiedy, tak ja w tym przypadku, powstaje w warunkach domowych. I choć na cały album składają się tylko cztery (przeplatane interludiami) utwory, to jest tu parę ciekawych, czasem nieco egzotycznych motywów, takich jak ukulele czy bliżej niezidentyfikowany instrument nieco przypominający marimbę (chociaż tu najpewniej słuch mnie myli). Do tego wszystkiego dochodzą, cytuję, pierdy na puzonie (sic!). A jakby w tym wszystkim mało Wam było słońca (choć za oknem -5 stopni), to na tym albumie znajdziecie je w każdym tytule! Dziewczętom pozostaje więc jedynie pogratulować zafundowania nam folkowo-popowych wakacji w środku zimy. (Klaudia Stępień)
Greg Dulli - Random Desire
Zaraz, zaraz – który mamy rok? Słuchając „Random Desire” można odnieść wrażenie, że wehikuł czasu zapętla nas ćwierć wieku temu. Dulli zdaje się nic a nic nie zmieniać swojego podejścia do grania. Bez względu czy to z Afgan Whigs, czy w Gutter Twins, czy solo, wciąż buduje swoje neurotyczne melodie i wciąż eksploatuje brzmienia swoich ulubionych instrumentów, czyli pianina elektrycznego i gitary. W rozedrganych „The Tide” i „Pantomima”, delikatnych „Marry Me” i „Lockless”, dźwięki nie zaskakują. W zmieniającym się świecie Greg Dulli jest niewątpliwie gwarancją stałości. Nawet, gdy łączy style, gitary podbija dubem, gdy zestawia skrzypce z marakasami (jak w „A Ghost”), wiadomo, że te nuty nie mogły wyjść spod innych palców.
Bardzo równa płyta – dla tych, którzy Dulli’ego znają bardzo dobrze lub nie znają go wcale. (Ewa Bujak)
Co państwo na to?