Acronym, Prins Thomas, Faten Kanaan
Acronym – Malm
Zacznijmy od płyty, która najbardziej chyba odpowiada porze jaka przed nami – chłodnej i stonowanej tak jak kraina, z której pochodzi. Skandynawia od jakiegoś czasu zaczyna stawać się centrum rozpłodowym wszelkiej elektronicznej awangardy i w to zjawisko wpisuje się również Acronym – jeden z flagowych artystów Northern Electronics (choć „Malm” nagrano dla Field Records), poruszający się bezustannie pomiędzy bezkresnymi przestrzeniami fiordów a niepokojącą rytmiką szerokości równikowych. Przestrzeń, o której mowa, znajduje się gdzieś między dwoma głównymi biegunami stylistycznymi jego twórczości – klasycznym, głębokim, opartym na perkusyjnych ścieżkach beatów, mrocznym techno a kreślonym za pomocą wysokich syntezatorowych dźwięków, odrealnionym, kreującym melancholijne pejzaże ambientem. „Malm”, w stosunku na przykład do takich płyt jak „June” (moim zdaniem jednej z najlepszych płyt elektronicznych ostatnich lat, doskonale godzącej obie estetyki), stanowi niewątpliwie krok w kierunku tego drugiego, jednak nie brakuje w nim również nieco mocniejszych uniesień – jak w „What Could Have Been”, gdzie wszystkie dźwięki spotykają się w galaktycznym unisono. Indywidualność, która staje się awangardą.
Prins Thomas – 5
Jeśli ma się w domu tak wiele płyt jak Prins Thomas, sprawa nie jest prosta – nie wiadomo co wybrać, gdy trzeba rozpocząć dobrą imprezę. Trzeba jednak sięgnąć po coś z ogromnej masy elektronicznych nagrań i stworzyć z tego jakąś jednorodną całość. Tak być może narodziło się nu disco (lub space disco), gatunek tyleż eklektyczny, co harmonijnie łączący rozmaite wpływy, którego bezkonkurencyjnym królem jest norweski DJ i producent. Od czasu pierwszych nagrań Lindstrøma („I Feel Space”) sporo zmieniło się w tym – posiadającym bardzo skomplikowaną genealogię oraz szerokie konotacje – obszarze muzycznym. Thomas Moen Hermansen, po znakomitej „Principe Del Norte”, która mimo wszystko utrzymana była w nieco chłodniejszych i minimalistycznych tonacjach, tym razem proponuje nam krążek od pierwszych nut optymistyczny, cieplejszy, dość silnie odnoszący się do psychodelicznej klasyki lat 70., miejscami także nieco młodszej kosmicznej radzieckiej el-muzyki lat 80., italo disco, a już na pewno progresywno-house’owych brzmień lat 90. Choć w sumie nie dzieje się tu wiele nowego, jak widzicie, każdy znajdzie tu coś dla siebie. Każdy poza redaktorem naczelnym musicNOW!
Faten Kanaan – Pleiade Hex 6
Na koniec coś bardzo osobnego – Faten Kanaan to śmiała i bardzo świadoma producentka z NYC. Jej nastrojowa muzyka wpisuje się moim zdaniem nie tylko w nurt duchologicznej elektroniki z pogranicza Popol Vuh i Boards of Canada, ale również w o wiele dłuższą tradycję intelektualną Wschodniego Wybrzeża – przesyconą niesamowitymi opowieściami Edgara Allana Poego, mistyczno-okultystycznym klimatem Lovecrafta oraz utopijnym transcendentalizmem wspólnot religijnych w Concord. Jeśli do tego dorzucimy światy alternatywne, zaginione starożytne cywilizacje Ameryki Łacińskiej i przybyszów z zaświatów (w innym wariancie z kosmosu), mamy wszystko to, co zbudowało pełen niepokoju rys twórczości młodej Amerykanki. Jej muzyka ma w sobie coś jednocześnie futurystycznego i wiktoriańskiego, mieści się w opuszczonej przestrzeni przeszłej, niedoszłej przyszłości, która na zawsze utknęła w szufladce z napisem „retro”. Jednocześnie melancholijna, pełna syntezatorowej wstrzemięźliwości, w innym miejscu filmowa, ilustracyjna, emocjonalna, głęboka. Bezapelacyjnie moja największa miłość tej jesieni.
https://youtu.be/Prpu29O1jdU
Co państwo na to?