Requiem Records: Dyskretny urok marketów budowlanych
Praca u podstaw
Łukasz Pawlak to człowiek-instytucja. Jesteśmy przekonani, że to zdanie wyrwało się już nie raz, z niejednych ust i spod niejednego pióra. Grafik, muzyk, popularyzator zapomnianych artystów, a przede wszystkim wydawca muzyczny, o zacięciu pozytywisty niosącego kaganek kultury. Tą ostatnią profesję, zakładając Requiem Records, Łukasz doprowadził do swoistego absolutu – realizując prywatne marzenia, zaczął także realizować misje społeczną, której sednem jest odkopywanie, dokumentowanie i udostępnianie słuchaczom wartościowej muzyki niezależnej: postpunka, industrialu, nowej fali, elektroakustyki (tu zakończmy, by nie dostać zadyszki) z lat 70/80 i 90. Mamy zatem kilka osobliwych punktów, które odciskają się mocno zarówno na biografii, jak i na pracy twórcy jednego z najciekawszych i najbardziej osobliwych wydawnictw muzycznych w tym kraju: duch przeszłości, grafika i edytorstwo, mroczno-elektroniczno-punkowe klimaty.
Lata 80. – mit założycielski
To dziedzictwo, do którego odwołuje się Requiem Records. Najlepsze skojarzenia: dziewczyny, komiksy, modele samolotów i… muzyka. Początkowo metal, punk, zimna fala, potem industrial, elektroniczna awangarda, elektroakustyka… Łukasz Pawlak jest absolutnie zafiksowany na punkcie lat 80. Dlaczego? Bo to mityczne czasy jego dzieciństwa, muzycznie jest on jednak zaledwie pogrobowcem tego szalonego okresu, który pierwsze szlify w subkulturowym światku zdobywał na początku lat 90. Swoista „nostalgia” za latami 80. i doświadczenie zdobyte w okresie ostatnich festiwali w Jarocinie zaowocowały powołaniem w 1994 roku labelu, którego pierwszym produktem stał się industrialny The Raport (kaseta Publikacje 92-94), kolejnymi zaś Kuna czy De Notre Dame nieco później najważniejszy projekt, w którym uczestniczył nasz bohater czyli dojrzale industrialny Nemezis (w przyszłości przyjdzie mu zająć się twórczością Pawła Mykietyna). Jak mówi sam Łukasz Pawlak: Po latach, lepiej wracać w czasy (tzn. lata 80. i początek 90.), w których to wszystko się zaczęło. Dlatego częściej sięgam do starszej muzyki, wyszukuję ją na giełdach, wśród znajomych etc. Ejtisy wydają mi się bliższe niż wielu aktualnie nagrywających twórców – proste aranżacje, mniej możliwości i ograniczenia, jakie za tym szły, były dla artystów polem do prawdziwych wyzwań. Dziś jest za łatwo, za szybko, za prosto, no i w efekcie za dużo. Przeraża mnie nadprodukcja muzyki. Jak się w tym odnaleźć? Jak się zakochać. Jak zatęsknić?
Xero, nożyczki i literki z „Trybuny”
Zwierzenia Łukasza Pawlaka, takie jak zawsze lubiłem rysować, wyjaśniają skąd niesamowita graficzna pasja, z jaką przygotowuje on swoje wydawnictwa. Wszystko zaczęło się oczywiście jeszcze w czasach bez komputera, tak, tak drogie dziatki, były niegdyś takie czasy. A więc, klejenie, malowanie, maszyny do pisania, a potem także xero, ciach ciach nożyczkami literki np. z „Trybuny” i już mamy pięknego zina. Pierwsze strony i plakaty Łukasz Pawlak projektował jeszcze jako metalowiec, dla punków oczywiście… taka bratnia pomoc. Wraz z kolegami wydał trzy numery legendarnego zina Nemezis – nr 1: blackmetal/doommetal/deathmetal, nr 2: industrial/awangarda/elektronika, nr 3: fotorelacja z Jarocina 1994… odetchnęliście z ulgą? Swoją drogą na festiwal jechał czyściutki i wyprasowany, w końcu konserwatywny polski dom zobowiązuje. Zaraz po wyjściu z pociągu musiał więc się szybko ubrudzić z kolegami w krzakach, bo jakoś przecież w Jarocinie trzeba wyglądać. Jak sam mówi w przedkomputerowej erze, jeśli ktoś tworzył muzykę, pisał teksty, składał ziny czy po prostu poszukiwał nowych doznań estetycznych, wszystko było o wiele prostsze, spójne i autentyczne: szarość postpeerelowskiego świata, punkowe imprezy w przemysłowym krajobrazie, czy w końcu zarywanie nocy na tworzenie podziemnych wydawnictw. Jak dziś w domowych warunkach, z ciasteczkiem i kakałkiem oraz laptopem na kolanach, robić industrial?…
Archive Series
Z pasji i tęsknoty za tamtymi czasami wywodzi się działalność Requiem i seria archiwalna: stworzona po to, by o ochronić dziedzictwo sceny niezależnej lat 70.–90. Oto metoda jaką Łukasz Pawlak znalazł, by nie stać się producentem plastiku: wydawać rzeczy w nowej szacie, jednak zawsze z maksymalnym pietyzmem i dbałością o szczegół, w taki sposób, bo przecież muzyka i jej graficzno-edytorska strona to nieodłączne elementy tego samego tworu: albumu. Nie ukrywamy, że lubimy tę requiemową staroświeckość, gdyż sami przywiązujemy niemałą wagę do graficznej strony recenzowanych wydawnictw. Acha, i jeszcze jedno, przypominać rzeczy zapomniane, a niegdyś kultowe, odtwarzać świat, który choć odszedł, w zupełnie nowej rzeczywistości może raz jeszcze zainspirować kogoś do działania, tworzenia.
Nie mogliśmy odmówić sobie rozmowy z Łukaszem na temat zadziwiających tworów wydawniczych jego kreatywnego, czasem aż do granic chorobliwości, umysłu. Zobaczcie, co ma on do powiedzenia na temat swego flagowego projektu w trzech wybranych odsłonach – 997, Düsseldorf i Kafel. Oddajemy głos Panu Requiem:
997 – „Pieśni Masowe Na Zespół Świetlicowy”
W przypadku 997 chciałem oddać ducha PRLu, milicji, telewizyjnej manipulacji – dlatego szukałem koloru starych milicyjnych samochodów. Do tego szesnastostronicowa książeczka na tak zwanym papierze ekologicznym, lekko chropowatym, o strukturze wyraźnie wyczuwalnej pod palcami. Znalazłem go w magazynie, w drukarni, leżał tam dobre 20 lat, mocno zniszczony i przepalony przez słońce. Oczywiście od razu go kupiłem. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze oddzielna kartka papieru, z przepisanym na maszynie tekstem. Zamówiłem pieczątki stylizowane na pieczątki cenzury. Wiadomo, że każdy lubi je przybijać. Ostemplowana kartka z tekstem ma wyglądać jak materiały niedopuszczone przez cenzurę – tak sobie to wymyśliliśmy.
Wszystkie te elementy załadowałem w gruby jutowy worek na ziemniaki zakupiony w Leroy Merlin, w dziale ogrodniczym. W ogóle markety budowlane i dostępne tam druty, gwoździe, rury i cegły, płytki PCV to ogromna inspiracja dla całej Archive Series. Wspominany worek zostały pocięty na kwadraty 17x17cm i zszyty. Na koniec udekorowałem to wszystko za pomocą spreju i dwóch szablonów – stara graficarska metoda – nazwa zespołu oraz czerwona, symbolizująca sądownicze akta kreska
Düsseldorf – „1989–1993”
W przypadku płyty „1989–1993” inspiracją był przede wszystkim Śląsk – zespół pochodzi z Katowic – i fascynacja chłopaków nowofalową, trochę taneczną poetyką OMD, Depeche Mode, Soft Cell. Podstawą wydawnictwa jest ekopak i pięć kolorów nakładanej osobno farby (sitodruk). Książka również została wydrukowana na papierze wyprodukowanym w co najmniej 70% z makulatury. Całość spina kawałek krzywej, pociętej nożyczkami blachy aluminiowej, sprzedawanej w marketach jako rura używana do wentylacji w kuchni. Żeby ją trochę uszlachetnić, pomalowałem ją farbami. Jest krzywa, bo miała być krzywa – ma być reliktem lat 80., paździerzem. Lata 80., industrial, Śląsk, kopalnie, do tego jeszcze pomalowane śrubki i gwoździe, w kontrze mamy jednak również wspominane kolory, bo Düsseldorf byli jednak kolorowi, śpiewali również o miłości, dziewczynach…
Kafel – „1982–1992”
Kafel czyli Dariusz Krzywański, Szczecin. To wydawnictwo dwupłytowe: pierwsza, instrumentalno-industrialna obejmuje same początki działalności, budowanie generatorów i efektów na podstawie schematów drukowanych w „Młodym Techniku”, cała wiedza techniczna i technologiczne tamtego czasu. Na drugiej płycie słychać nowe instrumenty, rozwój w kierunku nowej fali, klimatu – śpiewa tu Kasia Nosowska – nie wszyscy o tym wiedzą, ale Kafel to zespół w którym m.in. zaczynała swoją karierę.
Opakowanie to przede wszystkim czarna i biała farba – miało być zimno i nowofalowo. W poszukiwaniu akcentu 3d standardowo udałem się do marketu budowlanego. Kafel, a więc dział łazienkowy. Kafelki PCV są bardzo fajne, ale ciężkie, zakup na sztuki jest zupełnie nieopłacalny, a jednym z założeń Archive Series jest, by płyty nie były przesadnie drogie w produkcji. Nic z tego, wracając do domu zatrzymałem się jednak u mechanika samochodowego. Tu muszę wspomnieć, że w takich miejscach podaję się za pracownika teatru, opowiadam, że budujemy scenografię i potrzebuję różnych dziwnych materiałów na próbę. Pomyślałem o drobniutkich kwadracikach, na które rozpada się po uszkodzeniu szyba samochodowa. Dzień dobry jestem z teatru, budujemy scenografię do Królowej Śniegu i potrzebny jest nam coś udającego lód. Nie ma problemu, miały być na poniedziałek. Ale w drodze do domu pomyślałem, że by wspomniana pokawałkowana szyba trafiła w moje ręce, ktoś inny musiał mieć np. wypadek – uznałem, że nie chcę takich rzeczy. W ten weekend była u nas akurat moja mama, która widząc stan zakamienienia naszej kabiny prysznicowej, uparła się, że musi doprowadzić ją do porządku. Po godzinie ciężkiej pracy, gdy montowałem drzwi do kabiny, jakoś źle je złapaliśmy – trach! – panika, mama w krzyk, szyba rozsypała się na podłodze, a ja już wiedziałem… mam brakujący element. Pozbierałem wszystkie kawałeczki, moczyłem w occie, który zmył cały kamień, odcedziłem przez sito, zostawiłem do wyschnięcia i pomalowałem czarną i białą farbą. Każdy egzemplarz tego wydawnictwa zawiera fragmencik mojej kabiny prysznicowej…
Co państwo na to?