
Fonotyp ekologiczny – piosenki w walce z globalnym ociepleniem
Zmiany klimatyczne nie zmierzają w dobrym kierunku. Nie dajmy się zwieść, przygruntowe przymrozki, których właśnie doświadczamy to wyłącznie rachityczne pozostałości po porach roku – wynik potajemnych konszachtów na międzynarodowym szczeblu, mający zapobiec masowej panice. Globalne ocieplenie postępuje i niebawem rozpuści wszystko i wszystkich. Nieformalny sztab kryzysowy złożony ze znamienitych interdyscyplinarnych specjalistów, redakcji musicNOW! i ekspedientek obsługujących stoisko z ciastkami w Hali Kopińskiej od pewnego czasu opracowuje środki zaradcze. Zgodnie z precyzyjnymi wyliczeniami opartymi na dużej ilości babeczek z budyniem, odtwarzanie poniższego zestawu minimum dwa razy w tygodniu przez najbliższy rok powinno wydłużyć życie planety o jakieś 45 sekund.
„Nil” – The Twilight Sad
(No One Can Ever Know, 2012 Fat Cat Records)
Do albumu „No One Can Never Know” The Twilight Sad grali depresyjnie, posępnie i zimno, ale po tym jak wymienili gitary na sekwencery i syntezatory, z głośników sączą się dźwięki o temperaturze zera absolutnego. Słuchamy wyłącznie w grubych rękawiczkach, co jakiś czas znacząco kiwając głową – już nie z powodu zimna, a w dowód uznania dla wolty stylistycznej, na jaką pozwolili sobie szkoccy muzycy.
„Where In This World” – The Notwist
(The Devil, You + Me, 2008 Big Store / City Slang)
Złowieszczo skradający się bit, dużo trzasków w tle i znaczący udział Andromeda Mega Express Orchestra, której członkowie od dawna nie zażywają witamin i wydają się nie sypiać najlepiej. Poza podstawowym pakietem chłodzącym do „Where In This World”, gratis dostajemy potężna dawkę paranoi i paraliżującego poczucia zagrożenia. Album „The Devil, You + Me” to jedno z najdonioślejszych osiągnięć niemieckiej myśli technicznej, tyleż interesujące, co niedocenione. Jest tylko kwestią czasu, gdy doczeka się obszernej recenzji w dziale obok.
„Mnemosyne” – I Like Trains
(The Shallows, 2012 I Like Records)
W odróżnieniu od powyższych, grupa bazuje na bardziej tradycyjnym instrumentarium, w użyciu są przede wszystkim gitary, standardowy zestaw bębnów, ciekły lód i kolce montowane na oponach. Wymienione elementy lokują I Like Trains gdzieś na przecięciu stylistyk charakterystycznych dla Joy Division, The National i post rocka. Czarujący, lecz cokolwiek zrezygnowany baryton lidera grupy może sugerować, że mimo starań, tej bitwy już raczej nie wygramy.
Co państwo na to?