
Ambient, Joga, muzyka dla roślin – wytchnienie w czasach pandemii
Oto mój pierwszy nasłuch z czasie pandemii. Postanowiłem tym razem nie pisać o elektronicznych nowościach płytowych, a przedstawić trzy płyty (elektroniczne, a jakże!), które przynoszą mi ukojenie w tym bizarnym, jak się go coraz częściej określa, czasie. Dwie z nich należą do królestwa ambientu rządzącego się swoimi amelodycznymi prawami, trzecia zaś stanowi nieco infantylny a zarazem pełen botanicznego ciepła skok do czasów, gdy nawet muzyka elektroniczna tchnęła optymizmem i wiarą w lepszą przyszłość. Trudno orzec ile z tej wiary pozostało (zdaje się, że niewiele) w dobie kryzysu koronawirusa, który jest przecież częścią wywołanego przez człowieka ciągu nieubłaganych zmian eko-klimatycznych na Ziemi, niewątpliwie jednak każda z poniższych płyt (jeśli nie wiarę) może nam dać chwilę wytchnienia w okresie galopującego home office’u (to dla tych w domach) i trudnej bezpośredniości pracy na froncie (w szpitalach, supermarketach czy drogach). Niech wytchnienie to będzie przestrzenią, w której zrodzi się przyszły plon naszej egzystencji tu na ziemi, nie zaś jedynie gnuśnym lenistwem, prowadzącym nasz gatunek na wieczny spoczynek…
Brain Eno – „Thursday Afternoon”

To płyta klasyczna wśród klasycznych, jeden z albumów należących do cyklu, jaki Eno rozpoczął w latach 70. Pierwszymi dokonaniami muzyki ambient „Ambient 1: Music for Airports” oraz „Discreet Music”. Wszystkie one, włącznie z ostatnimi albumami z tej serii należą do swoistej reflection music, którą kompozytor rozwija konsekwentnie tworząc – jak to kiedyś napisałem za Deleuze’em i Guattarim, dwoma francuskimi tuzami filozofii – rodzaj muzyki potencjalnej, w której „ma miejsce nakładanie się różnorodnych rytmów, dokonujące się od wewnątrz zestrojenie rytmów w postaci swoistej międzyrytmiczności, jednak bez narzucenia jakiegokolwiek metrum czy tempa”. „Thursday Afternoon” ma jednak dla mnie wśród wymienionych krążków status szczególny – nie jest zwykłym sekwencyjnym, zautomatyzowanym powtórzeniem, ale rodzajem soundtracku do leniwego popołudnia względnie ciepłego wiosennego dnia, z którego, razem z promieniami słońca przezierającymi przez liście drzew za oknem tchnie dziwny metafizyczny spokój, pozwalający nam poczuć się komfortowo tu i teraz, we własnym domu, w którym ostatnio zostaliśmy zamknięci i przestał być już taką spokojną przystanią. Słuchając ćwierkania ptaków, narastających sekwencji muzycznych, dalekich odgłosów życia, zbliżamy się do rzeczywistości, od której zostaliśmy odgrodzeni.

Kaitlin Aurelia Smith – „Tides: Music for Meditation and Yoga”
Kaitlyn Aurelia Smith to dziś niewątpliwie jedna z najbardziej znanych wirtuozek analogowych instrumentów elektronicznych na świecie, która zgrabnie łączy klasyczne niemalże kompozycje z niesamowitym klimatem, który wytwarza za pomocą swych ulubionych pudełek i klawiatur. Tym razem mamy do czynienia z płytą jednocześnie nietypową, jak i silnie „gatunkową”. Pierwsze i drugie łączą się tutaj – rzadko kiedy artysta z takim dorobkiem bierze się za płytę o tak sprecyzowanym profilu. To naprawdę płyta do medytacji i jogi, ale dla słuchaczy, którzy szukają ukojenia nie w japońskiej tradycyjnej muzyce strunowej czy indyjskich bębnach, ale w metafizycznym brzmieniu urządzeń elektronicznych. Ambientalne kompozycje, opatrzone jednak bardzo wyraźną rytmiką przywodzą na myśl miejscami wczesne prace Aphexa Twina, nie uświadczymy tu jednak uczucia niepokoju, wyobcowania i chłodu; przeciwnie – utwory Smith działają uspokajająco na oddech i naprawdę mogą przydać się w tych niepewnych czasach. Medytujcie codziennie.

Mort Garson – „Mother’s Earth Plantasia”
W dziewiczych latach muzyki elektronicznej, gdy nikt z wirtuozów syntezatorowej muzyki nie miał jeszcze pojęcia o nadchodzącej fali mrocznego techno, dark ambiencie i robotycznym electro, kompozytorzy syntezatorowi działali w dobrotliwej naiwności zbawienia świata poprzez muzykę. Reedycja płyty Morta Garsona pochodzącej z tamtego okresu przenosi nas do idyllicznej krainy, w której wspaniały dobrostan chlorofilu (to płyta dedykowana roślinom) wyobraża tak naprawdę kolejną wersję utopijnej przyszłości rodem z późnonowoczesnego snu. Muzyka Garsona wyraża marzenie o doskonale urządzonym świecie, w którym człowiek (kompozytor), natura (adresat tej muzyki) i technologia (syntezatory) współpracują, by zachować wspólne dziedzictwo – planetę. Dobrotliwa idea odpowiada tutaj równie dobrotliwej muzyce, która bardziej przywodzi na myśl ilustracyjne soundtracki w stylu library music, niż dziwaczne electro-suity ówczesnego Kraftwerka. Słuchając tych nieco naiwnych i obezwładniająco-otulających dźwięków nie sposób nie zwolnić oddechu, stanąć i zakwitnąć. Kto wie – może to najlepsza droga ratunku dla Ziemi, która stoi na skraju katastrofy.
Co państwo na to?