Szur, szur, szur, to idą umarli…
Pisząc o braku łatwo wpaść w nostalgię, a ta z kolei leży już tylko trzy centymetry od patosu. Całe to salto ze śrubą, jakie postaramy się wykonać, aby pozostać na powierzchni rozsądnego poziomu emocji, jest o tyle trudniejsze, że każdy z nas tu w redakcji traktuje muzykę bardzo osobiście. Co za tym idzie zdarza nam się iż zżywamy się z artystami, wymyślamy ich sobie jako naszych bardzo dalekich krewnych albo sąsiadów spod trójki. W sposób nader naturalny przychodzi nam rzucanie o nich anegdot przy piwie, tak jakbyśmy właśnie wrócili ze wspólnego wypadu na ryby.
Ale czasem – jak to w życiu bywa – na klatce bloku pojawia się czarna smutna kartka powiadamiająca o tym, że kogoś będzie brakowało. Bywa, że jest to niespodziewane, a innym razem czujemy się tak jakbyśmy od dawna po kawałeczku się żegnali. Pozwólcie więc, że w sposób iście cyrkowy, oddzielając od siebie nitki naszych tęsknot oraz wszystkich konotacji, jakie niesie ze sobą dzisiejszy dzień, przedstawimy Wam zestawienie artystów, których niestety już z nami nie ma, a za którymi najnormalniej w świecie tęsknimy.
Nicholas John Talbot (Gravenhurst)
Nicholas John Talbot, brytyjski dziennikarz i muzyk działający pod szyldem Gravenhurst nigdy nie przebił się do pierwszej ligi. Obawiam się, że, w związku z jego niespodziewaną i przedwczesną (37 lat) śmiercią pod koniec zeszłego roku, nie zakosztuje już masowej popularności. No, chyba że dopuszczamy kanonizację w kombinacji z ekspresową wędrówką dusz. Gravenhurst nigdy nie silił się na tanią przebojowość, ani na podążanie aktualnie popularnymi ścieżkami – w konsekwencji zyskał status twórcy cenionego przez branżę i ludzi szczycących się faktem posiadania płyt, o których w skali województwa nie słyszał nikt inny.
Ostatni autorski i zaplanowany przez artystę materiał to wydany w 2014 „Ghost In A Daylight” – dojrzałe, dość smutne i pełne przestrzeni, połączenie akustycznego songwritingu z elektroniczno-elektrycznymi wtrętami, przyprawione garścią niespecjalnie wesołych refleksji o aktualnej kondycji rodzaju ludzkiego. Artysta od początku swej działalności nagrywał dla legendarnej wytwórni Warp – zastanawiające, w jaki sposób człowiek, którego podstawowym środkiem rażenia była gitara wylądował pośród hi-techowych dłubaczy.
MCA (Beastie Boys)
Dziś wers kawałka „Body Movin'” – MCA, „where have you been?” zdaje się bardzo aktualny. Adam Nataniel Yauch odszedł w 2012 roku, aczkolwiek nie trwóżmy się – zdołał jeszcze nagrać ostatnią, skądinąd znakomitą – pełną autoironii a zarazem stanowiącą rodzaj klamry spajającej całą twórczość potwornych chłopaków – płytę „Hot Sauce Committee Part Two”. Krzykliwe przesterowane wokale, tłuste beaty i najróżniejsze wycieczki stylistyczne stały się znakiem rozpoznawczym Beastie Boys. Nowojorskie trio często przekraczało granice dobrego smaku (czasem profanując symbole rozbuchanej konsumpcji – logo Volkswagena, czasem też bezzasadnie obrażając kobiety czy gejów – za co potem przepraszało w tekstach swych piosenek), zawsze jednak robiło to ze znakomitym wyczuciem konwencji, bawiąc się nią i mieszając dowolnie gatunki: punk, hip-hop, soul, jazz, żydowskie inspiracje Johnem Zornem i Masadą. Sam MCA zajmował się nie tylko wokalną stroną przedsięwzięcia, był także twórcą wielu teledysków i filmów związanych z grupą. Kto wie czy bez niego potworne chłopaki jeszcze dadzą radę…
Trish Keenan (Broadcast)
Mamy XXI wiek, a zapalenie płuc nadal jest chorobą śmiertelną. Jedna z jego ofiar to Trish Keenan – wokalistka Broadcast, grupy bezszwowo łączącej retro z nowoczesnością. Keenan uzupełniała psychodeliczne wycieczki kolegów z zespołu swoim odrealnionym, jakby nieobecnym głosem, melodiami rodem z eleganckiego popu lat 60. i tekstami pisanymi w dużym stopniu metodą strumienia świadomości. Zostawiła po sobie cztery płyty nagrane z Broadcast, ale i tak nie sposób nie zastanawiać się nad tym, co mogło się dalej wydarzyć, gdyby w 2011 roku jej kariera nie została nagle przerwana. Ostatni, zaskakujący album „Broadcast and The Focus Group Investigate Witch Cults of the Radio Age”, nagrany w 2009 roku we współpracy ze specjalizującym się w plądrofonii The Focus Group, wskazywał na dalszą chęć Broadcast do eksperymentowania z przeszłością i wpisywania jej w nowe konteksty muzyczne. Co prawda zespół nadal istnieje (obecnie jako jednoosobowy projekt basisty Jamesa Cargilla), ale jego przyszłość stoi pod wielkim znakiem zapytania. Cholerne zapalenie płuc.
Jeff Buckely
Kiedy w 1994 roku wyszła jego debiutancka płyta Grace mówiło się o nim, że, obok zmarłego Kurta Cobaina, będzie najważniejszym głosem lat 90. I był. Tylko, że jego kariera nie potoczyła się tak, jak powinna. Nie odniósł oszałamiającego sukcesu komercyjnego. Trzy lata później tragicznie zmarł – utonął w rzece Missisipi. Kult wokół jego osoby zaczął się dopiero po jego śmierci. Obdarzony niesamowitym głosem i wrażliwością – brakuje nam teraz twórców, którzy angażują w tworzenie tak silne i prawdziwe emocje – gdyby nie nieszczęśliwa śmierć, kto wie czy nie byłby dzisiaj większy niż Bob Dylan, Mark Lanegan czy Thom Yorke. Miał predyspozycje do tego, żeby stać się nowym Jimem Morrisonem. Obdarzony niesamowitym głosem, charyzmatyczny i neurotyczny chłopak z gitarą. Nie udało się… Wielka szkoda.
Monika Sadowska / Marcin Gręda / Bartłomiej Błesznowski / Bartek Gradkowski / Mateusz Straszewski
Co państwo na to?