Soundrive Festival 2017 – przewodnik
Jest w Trójmieście festiwal, który od kilkunastu lat na początku lipca skupia na sobie uwagę wszystkich mediów muzycznych w tym kraju. Nie można mu odmówić zasług w zapraszaniu do Polski ważnych zespołów wartych usłyszenia na żywo, ale – zupełnie subiektywnie – wśród występujących tam muzyków z roku na rok coraz boleśniej odczuwamy malejący udział takich, którzy szczyt kariery mają jeszcze przed sobą. Szczęśliwie na drugim końcu wakacji i Trójmiasta rośnie alternatywa.
Soundrive Festival od sześciu edycji skutecznie mości sobie miejsce na mapie przystanków obowiązkowych dla wszystkich tych, którzy na festiwale jeżdżą przede wszystkim dla muzyki. Usłyszycie tam zarówno zespoły, które historia niesłusznie zignoruje, jak i przyszłych headlinerów największych światowych festiwali. Powodów do wizyty na gdańskim festiwalu z roku na rok jest coraz więcej, poniżej kilka z nich w telegraficznym skrócie.
Beach Fossils
Gdyby Morrissey urodził się w latach 90., na sto procent grałby w Beach Fossils. W programowo nieskomplikowanych piosenkach tego trio jest coś nienachalnego, dyskretnego, a przy tym bardzo relaksującego. Mamy tylko nadzieję, że aura dopisze, a panowie, wzorem starszego kolegi, nie obrażą się po trzech piosenkach.
Waxahatchee
W słodkich wodach Waxahatchee w Alabamie pływają bassy wielkogębowe o srebrzystopistacjowych łuskach, a przyglądają im się spokojnie czekające na to, aż znikną z powierzchni Ziemi ślimaki z gatunku Leptoxis ampla. W leżącym nieopodal tego niezwykłego akwenu domu rodziców Katie Crutchfield, znana z projektu Waxahatchee, lizała rany po kolejnych nieudanych związkach. I zastanawiała się nad tym, co dalej z jej życiem. Wszelkie rozterki znajdziecie w jej indie folkowych piosenkach. I słodkich jak wody Waxahatchee, i smutnych jak los Leptoxis ampla.
The Bug
Ogłoszony na zamknięcie line-upu The Bug to jedyny weteran (lub jeśli ktoś woli: legenda) w składzie Soundrive Festivalu. Występujący pod tym pseudonimem Kevin Martin jest właściwie synonimem muzyki basowej we wszystkich jej odmianach. Współpracował z Justinem Broadrickiem, Johnem Zornem, Fenneszem i Earth, a na jego ostatniej solowej płycie gościnnie pojawili się m.in. Grouper i Death Grips. Kosmiczny dubowy dancehall The Buga jest lekarstwem na lekkie quasi-jamajskie hity z MTV. Sugerujemy nie przegapić okazji do usłyszenia go na żywo, szczególnie jeśli występuje razem z Miss Red, zaprzyjaźnioną MC z Izraela. The Bug określa ich muzykę jako „Acid Ragga” i to właśnie chcemy usłyszeć w gdańskiej stoczni.
Sevdaliza
Pochodząca z Iranu, ale wychowana w Holandii Sevdaliza to zdecydowanie postać nietuzinkowa. Ta utalentowana wokalistka wcześniej była koszykarką (grała w reprezentacji Holandii). Nie boi się angażować w polityczne dysputy – napisała po persku protest song przeciw dekretowi prezydenta USA Donalda Trumpa w sprawie imigracji. Niedawno mieliśmy okazję widzieć ją w Warszawie, gdzie mimo zimna (osiem stopni na plusie) nie obawiała się obnażenia przed publiką na wiele sposobów. Podczas ciepłego końca lata w nadmorskim Gdańsku na pewno będzie to dużo łatwiejsze. A na 300 procent możemy liczyć na intymną atmosferę stworzoną przez aksamitny głos i kocie ruchy Sevdalizy.
A/T/O/S
Trip-hop żyje i ma się dobrze. Zapomnijcie o Massive Attack, zapomnijcie o Portishead. Belgijski duet A/T/O/S (A Taste of Struggle) wskrzesza gatunek relikt lat 90. brzmieniami, które bez trip-hopu zapewne nigdy by nie powstały – od dubstepu po alternatywne R’n’B. Efektem jest wyjątkowe brzmienie, jednocześnie anachroniczne i bardzo bieżące. Bez zająknięcia polecamy tegoroczny album „outboxed” i sami chętnie się przekonamy czy rzeczywiście, zgodnie z zapowiedziami organizatorów, na żywo A/T/O/S słucha się jeszcze lepiej niż z płyty.
Ritualz (†‡†)
Witch house to bardzo pojemna kategoria – gotyckie przestrzenie, zimnofalowe syntezatory, hip-hopowa rytmika i industrialno-noisowe eksperymenty z brzmieniem. Mówiąc krótko: witch house to cały Ritualz. I faktycznie trudno znaleźć lepszą kategorię, by określić to, co od siedmiu lat z powodzeniem robi Juan Carlos Lobo Garcia. Jego muzyka przede wszystkim uderza przez potężne trzeszczące sample i proste dance’owe ścieżki rytmiczne, dzięki którym przenosimy się w wyobraźni na przerażającą dyskotekę w postapokaliptycznym świecie przyszłości. Do tego wszystkiego okultystyczna otoczka pełna tajemniczych odniesień do magii, satanizmu i pierwotnych kultów chtonicznych, estetyka garściami czerpiąca z popkultury (Blair Witch Project, Miasteczko Twin Peaks, mroczne japońskie mangi) – a to wszystko w nieco przerysowanej, nieco kampowej otoczce. Dla jednych przedstawiciel krótkotrwałej mody, dla innych kreator współczesnej mrocznej fali w muzyce, jednych zirytuje, innych zadziwi, jedno jest pewne – w postindustrialnych przestrzeniach hal Stoczni Gdańskiej sprawdzi się doskonale.
AJ Tracey
Gdyby Stormzy pod wpływem lukratywnych konkraktów z producentami sportowej odzieży postanowił przejść na wcześniejszą emeryturę, AJ Tracey śmiało mógłby wskoczyć w jego buty księcia aktualnej fali grime’u. Urodzony w 1994 roku londyńczyk długogrający debiut ma jeszcze przed sobą, ale dotychczas wydane single i przede wszystkim zeszłoroczna EP-ka „Lil Tracey” nie pozostawiają złudzeń: w jego przypadku sukces jest tylko kwestią czasu i chęci.
Nadia Rose
Podczas gdy męską część grime’owej monarchii możemy już planować na kilka pokoleń do przodu, kobieca pozostaje zaskakująco otwarta. Żadnej MC nie udało się jeszcze przebić przez ścianę sukcesu komercyjnego, ale jedną z potencjalnych kandydatek usłyszymy w Gdańsku. „Highly Flammable” Nadii Rose to EP-ka, która spokojnie może uchodzić za minialbum zarówno pod względem czasu trwania, jak i spójności zawartego na niej materiału. Znakiem rozpoznawczym Brytyjki są nie tylko charakterystyczne koczki, ale przede wszystkim rasowy grime z podkreśleniem elektroniczno-dancehallowych korzeni tego gatunku. Glastonbury z roku na rok zaprasza ją na coraz większe sceny, Sony Music podpisało z nią kontrakt – najwyższy czas, żeby grime doczekał się kobiety w koronie.
Get Your Gun
Get Your Gun bardzo zręcznie rozbijają wszystkie stereotypy, które mogłyby przyjść Wam do głowy w kontekście duńskiego zespołu muzycznego. W twórczości grupy nie ma nawet śladu onirycznych synthów, szeroko pojmowanej bajkowości i malowniczych fiordów. Panowie preferują mocno siłowe podejście do klasycznych rockowych instrumentów, nie golą się zbyt często, na sto procent lubią Nicka Cave’a, a ciemną nocą śnią o dzikim zachodzie, spękanej słońcem ziemi i pościgach za dyliżansami.
So Slow
Gradobicie emocji, będące siłą napędową albumu „Nomads”, poprzedziło huragan zmian personalnych w So Slow. Zespół, stojąc przed trudnym zadaniem zdefiniowania się na nowo, postanowił zboczyć z posthardcorowej ścieżki i skierować się ku muzyce transowej. Ich nowy materiał „3T” stawia na muzykę spod znaku „tu i teraz”. Nawet jeżeli nie do końca podołali zadaniu zmierzenia się z wielkością poprzedniej płyty, powinni wygrać na żywo. Liczy się nie tyle to, co znalazło się na samym albumie, ile żywioł, który pcha ich muzykę do przodu. Nie mamy wątpliwości, że obcowanie z obecną inkarnacją So Slow na koncercie niesie ze sobą ryzyko bycia pochłoniętym przez spontaniczną masę dźwiękową zniewoloną przez rytm.
Współautorzy: Martyna Nowosielska-Krassowska, Martyna Płecha, Bartłomiej Błesznowski, Marcin Gręda, Łukasz Suchy
Co państwo na to?