Smutek syntezatorów – niesamowita historia Stromae
Napisanie tekstu o poetach piosenki wydawało się być takie oczywiste i na miejscu, szczególnie w świetle przyznania Nagrody Nobla Bobowi Dylanowi i śmierci Leonarda Cohena. Wydawało mi się, że szybko podzielimy się w redakcji zakresem fonotypu, a artykuł prawie na pewno spotka się z dobrym odbiorem czytelników. Z jakichś powodów jednak ten tekst nigdy nie powstał, odkładany z tygodnia na tydzień wytracił moc zabrania głosu w dyskusji i stracił na aktualności. Kiedy myślę o powodach dla których nie napisaliśmy tego tekstu, wydaje mi się jasne, że idea pisania o Dylanie i Cohenie nie była wystarczająco nośna. Niby wszyscy doceniali ikoniczność tych postaci, każdy z nas jednak zdawał sobie sprawę z kurzu, jaki opadł już na słowa wyśpiewywane przez artystów. A może dziś już po prostu nie warto mówić o poezji w piosenkach?
Na świecie istnieje pewien rodzaj piosenek tanecznych, które zdradzają cwany zamysł twórcy zamiatającego krajobraz emocjonalnej ruiny pod nonszalancko porzucony płaszczyk stworzony z cekinów i błyskotek. Oznacza to oczywiście, że ów twórca jest nagi.
Tych, którym słowa-wytrychy „poezja” i „piosenka” otwierają w głowie ciężkie klapy z wyrytymi na nich nazwiskami takimi jak Michał Bajor lub Katarzyna Groniec (ewentualnie Pan pomarańczarz Kupicha), uprzedzam – nie chodzi i nigdy nie chodziło mi o poezję śpiewaną. Różnica między ową, a tym, o czym chcę napisać, jak sądzę jest zasadnicza i tkwi pomiędzy tym, czym jest zaśpiewany wiersz, a tym czym jest poetycko skonstruowana piosenka. Ta druga, wbrew pozorom, wciąż jeszcze nie odeszła w niepamięć, a nawet odnosi wielkie sukcesy w muzyce popularnej. Myślicie, że to niemożliwe? A jednak…
Na świecie istnieje pewien rodzaj piosenek tanecznych, które zdradzają cwany zamysł twórcy zamiatającego krajobraz emocjonalnej ruiny pod nonszalancko porzucony płaszczyk stworzony z cekinów i błyskotek. Oznacza to oczywiście, że ów twórca jest nagi. Sztandarowym przykładem takiej działalności jest piosenka „Ta ostatnia niedziela”, do której wszyscy tańczymy na weselach około świtu, podczas kiedy pod jej śpiewną melodią kryje się tekst dotyczący ostatecznego rozstawania się ze światem. Oczywiście dorobek Mieczysława Fogga daleki jest od współczesności, którą chcemy się zajmować (co zakłada choćby nazwa naszego serwisu), doskonale jednak pokazuje, jak można ukryć poetyckie przeżywanie najtrudniejszych emocji w znanym szerokiej publice hicie. To właśnie zrobił (i wciąż robi) Stromae, artysta na tyle kontrowersyjny, że nawet teraz pisząc te słowa, zastanawiam się, czy Redaktor Naczelny pozwoli mi je opublikować. Przekonanie do moich tez Marcina G. będzie dla mnie papierkiem lakmusowym tego, czy uda mi się przekonać Ciebie, drogi czytelniku. Czy jest tu ktoś, kto będzie kontynuował czytanie?
„Alors On Danse” (tłum. a więc tańczymy) śpiewa Stromae dziwnym, przepełnionym melancholią głosem, a zaraz za tymi słowami podąża sygnał podobny do dźwięku trąbki, który najbliższy jest chyba irytującym odgłosom dziecięcych zabawek. Nie umiem rozpoznać go jednoznacznie jako odgłosu smutnego albo radosnego. Taneczny bit i powtarzające się słowa podrywają nogi do tańca. Ale czy powinnam zaufać własnym kończynom i czym prędzej ruszyć na parkiet?
Podobne dylematy prowokuje popularny hit lat 80. – „Dancing with Tears In My Eyes” zespołu Ultravox. Znacznie bardziej dosłownie potraktowany temat „tańczenia smutku” można by łatwo odnieść do hitu Stromae i poniekąd także do średniowiecznego pojęcia danse macabre. W przypadku obu piosenek smutek zamknięty w syntezatorze udaje radość zapraszającą do ruchu. Otwiera to zupełnie nowe ramy dla postrzegania tańca, który zazwyczaj zbyt prosto utożsamiamy z radością i żywotnością.
Stromae, a właściwie Paul van Haver, to belgijski artysta multimedialny i producent. Tworzy on muzykę taneczną, syntezatorową, generowaną za pomocą wszelkich nowych digitalnych sposobów konstruowania dźwięku. Umaszynowienie jego muzyki zbiega się w dziwnej relacji z bardzo wyróżniającym się głosem, w którym słuchacz rozpoznać może pobrzmiewania pewnego rodzaju głębokiego smutku. Ten głos (być może) odkrywa jakieś trudne prawdy… To właśnie ta barwa sprawiła, że zaczęłam słuchać muzyki Stromae, choć estetyka, w której artysta się porusza jest tak daleka od moich upodobań muzycznych (słucham głównie indie-folkowego plumkania na instrumentach akustycznych) jak to tylko możliwe. „Formidable”, kolejny hit artysty, przyciągnął mnie płynącą z niego rozpaczą, którą byłam w stanie odkodować mimo tego, że nie znam języka francuskiego, którym posługuje się Stromae. Obejrzenie teledysku ugruntowało moją opinię o tym, jak świadomy jest to artysta i jak mądrze używa dostępnych mu środków (również w zakresie performansu), aby uzyskać swoje z góry założone cele.
„Formidable” zmusiło mnie do poszukiwań i tak odkryłam historię rodzinną Paula – pół Belga, pół Tutsi. Jego ojciec wyemigrował do Belgii, aby zdobyć wykształcenie. Tam poznał matkę Stromae i tam też urodził się ich syn. Kilka lat po tym wydarzeniu ojciec artysty postanowił wrócić do Rwandy, decydując się na rozdzielenie z rodziną w imię pomocy na gospodarstwie rolnym dziadka Stromae. Pięć lat po podjęciu tej decyzji zginął w ludobójstwie Tutsi. Jak mówi Stromae w internetowym wywiadzie dla College Tour NTR, ciała jego ojca nigdy nie odnaleziono, pozostała po nim jedynie koszula z dowodem osobistym. W 1994 roku w Rwandzie zamordowano około 500 000 do 800 000 ludzi, sprawcy posługiwali się głównie maczetami, dlatego późniejsza identyfikacja ciał była ogromnie utrudniona. Miejsca pamięci w Rwandzie pełne są kości ludzi, po które nikt się nie zgłosił. Wśród nich prawdopodobnie znajdują się szczątki ojca Stromae.
Kolejna piosenka – „Papaoutai”. W teledysku fantomowy ojciec (stworzony jakby z wosku) nie potrafiąc się poruszyć rozczarowuje syna. Dziecko chciałoby prowadzić życie pełne radości i ruchu, kukła ojca zastygła jednak w sztucznej pozie, której ani ona, ani nikt inny nie może zmienić. Tytuł piosenki skleja słowa „Tato gdzie jesteś?”, tak jakby było to jedno pojęcie, tak jakby pytanie o obecność ojca zawierało się już w słowie „tata”, było do niego na zawsze dołączone. Rozdzierające, wciąż powtarzające się pytanie o to, gdzie jest ojciec i jak znaleźć jakikolwiek jego substytut, wypełnia warstwę liryczną piosenki. Bardzo skoczny refren zachęca do tańca. Przebiegłość tej formy polega na traktowaniu muzyki jako kamuflażu dla słów, choć w momencie odkrycia płynącego z nich sensu, konstrukt ten działa odwrotnie – rozdzierając wrażliwość słuchaczy na drobne kawałeczki.
Czy syntezator, albo taneczny bit mogą być przekaźnikami smutku? Czy Stromae ma prawo używać radosnej formy dla przekazywanej treści? Cóż, nie jest w tym odosobniony. Sklejająca się z tłem muzyka, którą słyszycie najczęściej w windach i poczekalniach – bossa nova – jest wyrazem portugalskiej emocji nazwanej saudade, a oznaczającej właśnie pozytywny wymiar braku, pławienie się w smutku, które w pewien sposób sprawiają przyjemność, mieszanie tego, co miłe z tym, co do głębi straszne to właśnie najbardziej portugalskie z uczuć. Lekka, plumkająca bossa nova, sprawiająca, że biodra same zaczynają się poruszać, w warstwie tekstowej najczęściej zawiera smutek dotyczący odejścia najbliższej osoby. Emocje związane z odchodzeniem wyrażone są w ciepełku pozytywnych dźwięków. Z tego co oznacza saudade doskonale zdaje sobie sprawę Stromae, odnosi się do tego pojęcia bezpośrednio w piosence na cześć Cesarii Evory („Ave Cesaria”), jego idolki i popleczniczki.
A więc tekst o poetach piosenki jednak powstał, choć nie o dużej ich liczbie i nie o tych, o których w założeniu powstać miał. Nowi artyści, tacy jak Stromae, wciąż przetwarzają możliwości wyrazu poetyckiego w muzyce i wciąż znajdują nowe sposoby ekspresji. Taneczna, upstrzona sterownikami i padami forma, może skutecznie odstraszyć słuchacza, ale czyż nie takie właśnie aspiracje ma dobra poezja, szukając w ludzkiej masie wyselekcjonowanego odbiorcy? Czy nie próbuje ona zazwyczaj dotrzeć do tych jednostek, które są w stanie odkodować ukryte w niej znaczenie? Zachęcam Was do poszukiwania upoetycznionych tekstów, szczególnie tam gdzie byście się ich najmniej spodziewali. Stromae z całą pewnością udowadnia, że warto.
Co państwo na to?