Przewodnik festiwalowy – lato 2018 vol.3
Oto trzeci i ostatni odcinek festiwalowej polecajki musicNOW! Do zobaczenia w okolicach sceny.
OFF Festival: Grizzly Bear
Amerykańscy kumple między innymi TV On The Radio czy koncertującej w zeszłym roku na OFF-ie cudownej Feist, wspaniali Grizzly Bear, wystąpią, prezentując między innymi materiał ze swojej nowej, wydanej w 2017 roku płyty „Painted Ruins”. Być może czasy swej świetności ta formacja ma już za sobą, nie da się jednak ukryć, że twórczość muzyków stała się klasyką indie-folk-rocka. Nie warto zatem przeoczyć ich koncertu. Chociaż nowsze piosenki zespołu oferują popowo-psychodeliczny relaks, mamy nadzieję usłyszeć także prawdziwe hymny lata, takie jak niezapomniane, nieco Morrisseyowskie „Two Weeks” z płyty „Veckatimest” (2009). W innym wypadku chyba pośniemy… Z drugiej strony cóż w życiu jest lepszego niż wspaniały sen?* (Mon Sadowska)
*prosimy nie odpowiadać na to pytanie
Soundrive: Jonathan Bree
Niewątpliwie jeden z najbardziej specyficznych zespołów wykorzystujących formułę lat 70. z ich psychodelicznym, niepokojącym, ale jednocześnie też nieco hipisowskim, britpopowym, dziwacznie kolorowym światem. Na scenie występują razem ze sklepowymi manekinami, sami zaś, ubrani w spandeksowe stroje zakrywające twarze, upodabniają się do nich, wywołując klimat freudowskiej niesamowitości. Niby nic, ot kolejny przykład – tak znienawidzonej przez Simona Reynoldsa – retromanii. Tymczasem Jonathan Bree i jego trupa, której twórczość mogłaby stanowić soundtrack do filmu rozgrywającego się w miasteczku Scarfolk, to dobrze zaaranżowany i technicznie dopięty projekt. Nieoczywiste melodie ze zmiennymi niczym z wczesnych filmów grozy tonacjami czy przedziwne teksty z pogranicza kołysanki i gotyckiej ballady, to elementy zręcznej gry stylistycznej, która ma nas wprowadzić w widmową przestrzeń, w której czas przeszły i teraźniejszość stają się nierozróżnialne, a piosenki, które słyszymy po raz pierwszy, zdają się nam towarzyszyć od lat… (Bartłomiej Błesznowski)
OFF Festival: Rolling Blackouts Coastal Fever
W kategorii „młodzi, zdolni, aspirujący” naszą pełną uwagę mają Rolling Blackouts Coastal Fever. Grupa może być pierwszą nieśmiałą jaskółką zwiastującą revival klasycznego do bólu indie rocka. EP-ka „The French Press” poza tym, że jest dosyć nierówna, sugeruje, że panowie potrafią więcej i sięgają nieco głębiej niż na pierwszy rzut ucha może się wydawać (utwór tytułowy znamy na pamięć i to nie wyłączając przejść). Sub Pop właśnie wydał pełnometrażowy album grupy i jeśli zgodnie z oczekiwaniami bańka wybuchnie, koncert na OFF-ie będzie jedyną szansą na to, by zobaczyć ich w Polsce w najbliższym dwudziestoleciu. Nie tylko dlatego, że są z Australii. (Marcin Gręda)
OFF Festival: Coals
Mówią o sobie, że są dzieciakami z bloków. Klimat był tam jednocześnie słodki i surowy, a taka mieszanka zostaje w człowieku na zawsze. Dwójka utalentowanych ludzi spotkała się prawie przypadkiem, by ostatecznie w prostych tekstach i melodiach przekrwionych od autentyczności rozbudzać w słuchaczach chęć zerknięcia w ziarnistą przeszłość. Elektroniczna i folkowa modlitwa o powrót tego, co utracone, nigdy nie była piękniejsza. Choć w 2015 roku Coals zagrali na OFF-ie, w tym roku z pewnością pewniej poczują się na katowickiej scenie. Nieskrywana nostalgia będzie sączyć się z głośników kropelka po kropelce, rozbudzając tęsknotę za dawnymi – a może jednak wcale nie tak dawnymi – czasami. Muzyczny VHS przeplecie się z lekko zamglonymi gitarami i mrocznymi bitami, których mógłby pozazdrościć niejeden producent. Raz chropowaty, innym razem niski, a kiedy indziej bajecznie kojący wokal Kasi Kowalczyk rozpuścić może nawet najbardziej spięte mięśnie w karku. Takiej gratki nie możemy sobie odmówić. Niekontrolowana liczba przesłuchań ich debiutanckiego „Tamagotchi” sprawiła, że wraz z wizją zobaczenia Coals na żywo, w nieokreślonym miejscu w klatce piersiowej budzi się doskonale znane mi mrowienie. (Monika Zonenberg)
Open’er: Gorillaz
Gorillaz to kolejny powrót artystów, którzy odwiedzili nasz kraj w zeszłym roku i ewidentnie im się spodobało. Koncert małp w Warszawie był bardzo limitowany, a przy cenie około złotówki za bilet walka o miejsce w klubie była, łagodnie mówiąc, brutalna. I było warto. Albarn z ekipą ściągnęli na miejsce licznych gości i sami pokazali pełnię swoich możliwości. Mimo perfekcyjnego przygotowania (wizualizacje, muzyka, światła – wszystko zgrywało się w idealny obrazek), nie zabrakło spontaniczności. Chociażby wtedy, kiedy na scenę zaprosili dziewczynę, która zarapowała pierwsze zwrotki „Clinta Eastwooda”. Oby wrażeń nie popsuła znacznie większa przestrzeń. (Martyna Nowosielska-Krassowska)
OFF Festival: Skalpel Big Band
Mówiąc krótko, pierwsza płyta wrocławskiego duetu to pozycja nie dość, że klasyczna, to do tego do dziś posiadająca nieodparty walor niesamowitości i tajemnicy. Subtelne sampelki pochodzące z płyt Komedy, Laboratorium czy Novych Singers wprowadzają słuchacza w oniryczny nastrój, niczym z klasyki polskiej szkoły filmowej lat 60. Twórczość dwóch DJ-ów, która tak doskonale sprawdza się jako nagranie, na żywo, odtwarzana „z guziczka”, wypada jednak blado. Dlatego pomysł z włączeniem żywych instrumentów do występów scenicznych Skalpela to idea nie tyle nawet dobra, co konieczna, zaś koncert w porządnym składzie stanowić może nie tylko nową jakość, lecz także swoiste odrodzenie zjechanej już nieco formuły nu jazzowej. Kibicujemy! (Bartłomiej Błesznowski)
Autorzy: Mon Sadowska, Monika Zonenberg, Martyna Nowosielska-Krassowska, Bartłomiej Błesznowski, Marcin Gręda.
Co państwo na to?