
Płytowy poradnik prezentowy
Święta już za pasem, co stwierdzamy nie bez pewnej przekory, wiedząc doskonale, że witryny wszelakiej maści sklepów w sposób bardzo mało subtelny przypominają Wam o tym już od listopada. Niemniej, jakby nie patrzeć, do dnia karpia i choinki czasu coraz mniej i pewnie każdy z Was poświęca sporo czasu myśląc o tym, co kupić w tym roku swoim bliskim, a także ile par skarpet samemu uda się ustrzelić.
My w redakcji musicNOW! nie mamy nic do skarpet. Absolutnie, prosimy nas nie nazywać skarpetowymi dyskryminatorami czy bawełnosistami – skarpety są dobre, skarpety są ważne! Nie da się jednak uciec wrażeniu, że bawełna i nastrój zbudowany przez wspaniałą muzykę oraz dużo, bardzo dużo makowca – to układ doskonały.
Natchnieni tą ideą postanowiliśmy przygotować krótkie zestawienie albumów jakimi z całą pewnością sprawicie miłą niespodziankę swoim bliskim. Publikujemy je na tyle wcześnie, aby wszelkie przesyłki internetowe zdążyły jeszcze dojść. Nie zmarnujcie tego!
Samozwańczy Poeta bez stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
These New Puritans – „Fields Of Reeds” (2013, Infectious Music)
Dla marzyciela, którego myśli bezustannie błądzą w niepokojących rejonach pomiędzy słowem pisanym a słowem spoza czasu, proponujemy These New Puritans. Melancholijni Brytole, którzy, choć zaczynali jako postpunkowy band a skończyli na pozycjach bliskich modern classic, spokojnie mogliby tworzyć również w czasach Johna Donne’a, Andrew Marvella czy Richarda Crashawa. Metafizyczny suspens, jaki wypełnia ich twórczość, z pewnością przyprawi o jeszcze większy przypływ czarnej żółci każdego melancholika, w razie potrzeby tchnąc także pierwiastek weny twórczej w jego literackie próby. (Bartłomiej Błesznowski)
Zblazowany Krytyk Muzyczny
Do Make Say Think – „& Yet & Yet” (2002, Constellation)
Co podarować człowiekowi, który słyszał już wszystko, na wyrobienie dobitnej opinii wystarczy mu trzydziestosekundowy odsłuch, w trakcie którego nawet na moment nie przestaje wyliczać oczywistych zapożyczeń i jest tak bardzo ponad doczesność, że wszyscy zachodzą w głowę jak udało mu się skompletować garderobę zupełnie pozbawioną kolorów? To trudne zadanie, chyba że macie pod ręką album Do Make Say Think.
Kanadyjczycy grają od niepamiętnych czasów (czyli od 1995 roku), od początku wydają w Constellation Records i cała ich pozbawiona spektakularnych sukcesów działalność dobitnie wskazuje, że nie robią niczego za wszelką cenę. Instrumentalne, płynące swobodnie, ale nie pozbawione dramaturgii i bardzo przemyślanej struktury kompozycje zawdzięczają sporo eksperymentującej twórczości Tortoise, modern jazzowi, amerykańskiej gitarowej alternatywie schyłku lat 90. i mocno już zmęczonemu post rockowi. Nasz zblazowany znawca znów będzie mógł błysnąć erudycją, ale przy odrobinie szczęścia odsłuch powinien sprawić mu dużo przyjemności – do czego oczywiście za żadne skarby się nie przyzna. (Marcin Gręda)
Wesoła cioteczka
Młynarski plays Młynarski – „Rebeka nie zejdzie dziś na kolację” (2010 Mystic Production)
Każdy z nas zna ten typ i z łatwością może wskazać ją w swojej rodzinie. Właściwie wskazywanie nie jest nawet wskazane, gdyż owa na pewno nie da się pominąć. Głośna, pogodna, zawsze zapakuje pierogi na drogę i nie chce słyszeć, że jesteś już najedzony. Myślicie, że taka osoba nie słucha muzyki? Nieprawda. Spodobają się jej melodie, które może nucić podczas czterdziestej piątej godziny mieszania łyżką w garze pełnym tego i owego w ilości hurtowej. Dlatego nie możemy zrobić inaczej jak polecić album Młynarski Plays Młynarski. Jest to płyta estetycznie bardzo przyzwoita, a w dodatku mamy przemożne wrażenie, że chochelkowo – przykrywkowy hi-hat będzie się z nią komponował w sposób po prostu idealny. (Mon Sadowska)
Człowiek o zszarganych nerwach
John Coltrane – „My Favorite Things” (2014, Atlantic)
Gdy zalewa cię krew, koledzy w biurze irytują swoimi dyskusjami w stylu kto wybił więcej zębów kumplowi z działu podczas służbowej imprezy, zaś somatyczne objawy nerwicy nie przechodzą mimo kolejnych dawek xanaxu, pozostaje nam tylko jedno – zrezygnować z kolejnego bezsensownego przedwigilijnego śledzika z wódeczką, zrób sobie prezent: pozostań w domu, przykryj się kocem i… oddaj się estetycznej ekstazie przy nieśmiertelnej muzyce Johna Coltrane’a w zremasterowanej wersji albumu wszechczasów „My Favorite Things”. Nie tylko dla fanów jazzu, przede wszystkim dla nerwusów. (Bartłomiej Błesznowski)
Młody i nie taki znowu gniewny
Dawid Podsiadło – „Annoyance And Disappointment” (2015, Sony Music)
Czy jest to Twój brat cioteczny, czy kuzyn (pozdrawiamy czytelników z Małopolski), nie ma większego znaczenia. Jest to z pewnością osoba, która ogląda wszystkie możliwe talent-show, umie już tańczyć, śpiewać, gimnastykować się, gotować i urządzać mieszkanie w stopniu nie urągającym najlepszym projektantom ze wszystkich tygodni artystycznych świata. Odciągniecie jej od ajfona podczas kolacji wigilijnej nie będzie proste nawet jeśli spróbujesz rzucić jakiś komentarz dotyczący wykonywania piosenek wielkich brytyjskich artystek (i nie chodzi nam wcale o aparycję) przy użyciu instrumentów zaprojektowanych dla przedszkolaków. Ta sztuka może się Wam jednak udać kiedy po rozerwaniu szeleszczącego opakowania w choinki oczom owego delikwenta (lub delikwentki) ukaże się najnowszy album Dawida Podsiadło „Annoyance and Disappointment” – króla talent show obdarzonego przy tym olbrzymią dawką dystansu wobec samego siebie i nieomylną świadomością czym popkultura na koniec dnia faktycznie jest, a która to świadomość powoli dopełźnie także do umysłu Waszego spokrewnionego. (Mon Sadowska)
Egzaltowana nastolatka
Florence and the Machine – „How Big, How Blue, How Beautiful” (2015, Island / Universal Music)
Jest chyba zupełnie oczywiste, że wszystkie egzaltowane nastolatki na planecie powinny otrzymać ostatni album Florence & The Machine, nawet jeśli będzie to drugi egzemplarz. W razie gdyby miałby to być trzeci – przemielenie krążka na brokat sprawi, że fizycznie dotkną one absolutu. Nie ma się co zastanawiać – płyta Pani Welch w tej sytuacji nie może być złym pomysłem. (Mon Sadowska)
Profesor Wszechrzeczy
Arte Dei Suonatori – „Venetian Christmas” (2014, BIS Records)
Czy faktycznie ów osobnik profesorem jest czy nie, nie ma większego znaczenia, lubi on bowiem przy każdej okazji wpadać w długie tyrady o historycznych uwarunkowaniach wszelakich zdarzeń, ma niezdrową skłonność do grubo plecionych swetrów, a do poduszki czyta Foucaulta lub Derridę. Nie jest to typ odludka, chętnie dzieli się swoja wiedzą, podczas popołudniowego spaceru przystaje by przyglądać się światu, ale woli robić to z kimś, komu od razu wyłożyć może jak ważna jest limba próchniejąca w wierszach Kasprowicza i jak to się ma do naszych łysych trawników oraz karmienia kaczek. Takiej osobie należy się prezent tak specyficzny jak ona sama, ale z drugiej strony nie odcięty od społecznych ruchów i tradycji zbiorowych wydarzeń. Stąd, jeśli mamy Wam podpowiedzieć co kupić, mówimy – Arte dei Suonatori – Venetian Christmas. Naszym zdaniem – profesor będzie zachwycony. (Mon Sadowska)
Dziwnie milczący chłopiec z osobliwą fryzurą
Youth Lagoon – „Savage Hills Ballroom” (2015, Fat Possum)
Rok w rok, na co drugiej wieczerzy wigilijnej w tym kraju, na krańcu stołu siedzi ponuro milczący osobnik, który całokształtem swej pieczołowicie dobranej garderoby dobitnie sugeruje, że każda sekunda jego życia to bitwa on kontra świat. Youth Lagoon pewnie nie pomoże mu tej walki wygrać, ale to świetny i bardzo współcześnie brzmiący album, z którym obdarowany z pewnością będzie mógł się w tym sezonie indentyfikować. Za „Savage Hills Ballroom” stoi wyobcowany songwriter Trevor Powers i wzięty producent Ali Chant. Obu Panom udało się stworzyć porywającą miksturę parującej nadwrażliwości, zdecydowanej rytmiki i zapadających w pamięć refrenów – znakomity soundtrack do trudnego momentu wchodzenia w dorosłość, z którym większość z nas, niezależnie od metryki, zmaga się do dziś. (Marcin Gręda)
Idealista – kontestator
Fugazi – „Waiting Room” (1989, Dischord Records)
Gdy wszyscy się spieszą, gdy wokół panuje wrzawa świątecznej konsumpcji, zaś bannery reklamowe sklepów RTV-AGD wrzeszczą do nas zarówno w realu, jak i na stronach internetowych, w niektórych głowach pojawia się słodka myśl o kontestacji: rzucić to wszystko, choć raz nie świętować Market Christmas, więcej: nie kupić żadnego prezentu (choć jakiś chciałoby się pewnie dostać), olać karpie, pierogi i galarety. Być może Santa Claus potraktuje nas jedynie atrybutem liktorów, jednak my, wolni od pokus, sami możemy sprawić sobie jeden mały prezent – zatrzymać się na chwilę i wspomnieć słowa najbardziej politycznej piosenki o bezczynności. Prezentom mówimy nie!(Bartłomiej Błesznowski)
Co państwo na to?