Nowy sposób Swift na bilety i dlaczego to zło
Całkiem niedawno, przy okazji premiery swojego najnowszego utworu „Look What You Made Me Do”, Taylor Swift zaproponowała swoim fanom zupełnie nowy sposób sprzedaży biletów na koncerty. Zazwyczaj nie piszemy tutaj o artystkach i artystach, którzy nie mieszczą się w naszym pojęciu estetycznym, jednak tym razem musieliśmy zabrać głos, bo to, co robi największa hejterka Kanye Westa, przekroczyło wszelkie normy przyzwoitości.
Nową dystrybucję biletów promuje filmik ze słodkimi kotkami, które przekonują, że fani artystki nie będą już musieli walczyć z botami, aby dostać bilety na upragniony koncert i mieć możliwość odśpiewania „Shake It Off” razem ze swoją idolką.
Zacznijmy od tego, że problem kupienia biletów na koncert popularnego artysty jest zupełnie realny – wiedzą o tym chociażby ci, którzy szukają jeszcze biletów na Nicka Cave’a w Warszawie i zastanawiają się, czy zabulenie 800 zł za bilet, który pierwotnie kosztował połowę tego, to odpowiedzialna decyzja. W Stanach Zjednoczonych to jest jeszcze większy kłopot niż nad Wisłą. Boty, które masowo wykupują bilety następnie sprzedawane przez wielkie firmy po zawyżonych cenach to prawdziwa plaga. Na tyle duża, że na trasach koncertowych gwiazd, takich jak Rihanna czy Beyonce, widać czasem dziury na trybunach czy płycie spowodowane niczym innym jak właśnie tym procederem. Nic dziwnego, że artyści w końcu zaczęli szukać drogi naokoło amerykańskiego prawa, które jest łatwe do obejścia jeśli chodzi o odsprzedawanie biletów na koncerty po zawyżonych cenach.
Taylor w swoim filmiku promocyjnym informuje więc dzieciaki (i to warto zapamiętać – dzieciaki, bo publiczność Taylor Swift to w dużej mierze nieletni), że razem z Ticketmaster wpadła na genialny pomysł, który można skwitować krótko – naprawdę gówniany (przepraszam za słowo, ale nie znajduję tu lepszych) program lojalnościowy.
Program „Taylor Swift Tix”, według reklamy, wymaga rejestracji w specjalnym serwisie oraz podania, w którym mieście chcielibyśmy zobaczyć koncert. Potem użytkownicy portalu mają mieć możliwość uczestniczenia w różny sposób w życiu serwisu, np. poprzez dzielenie się tweetami, wpisami na Facebooku, czy też kupowanie gadżetów i muzyki panny Swift. Reklama sugeruje, że każde działania na portalu (np. napisanie tweeta z odpowiednim hasztagiem) będą pozwalały przesuwać się jego użytkownikom w kolejce pierwszeństwa do biletów. Jeśli fan nie będzie aktywny, jego szanse zmaleją. Dajcie temu chwilę – różnego rodzaju aktywności będą (uwaga!) dawały jedynie szansę na lepsze miejsce w kolejce po bilety na koncert.
Po pierwsze sam mechanizm opisany powyżej to już sprawa mocno śmierdząca. Bo aktywność w portalu, w tym, przypominam, kupowanie gadżetów, jedynie ZWIĘKSZA nasze szanse na bilet. Nie zaś go gwarantuje. Do wszystkiego zachęcają nas niby słodkie, ale w połączeniu z przekazem złowieszcze kotki, które ze swoją przerażającą perswazją bardziej pasowałyby chyba do jakiejś agitki Goebbelsa niż do reklamy skierowanej do dzieci.
Kiedy jednak przyjrzymy się dokładniej programowi „Taylor Swift Tix”, sprawa śmierdzi już tak bardzo, że do tego Toi Toia na polu festiwalowym na pewno byśmy nie weszli. Okazuje się bowiem, że nie jest tak (jak sugerują nam kotki Goebbelsa), że KAŻDA aktywność zbliża użytkowników do upragnionych biletów. Jak dowiedzieli się fani oraz dziennikarze, aby zwiększać swoje szanse, należy wykonywać konkretne czynności, np. kupić singiel Taylor Swift, kupić płytę, kupić koszulkę, coś zatweetować, kupić gadżet, z grubsza – kupić, kupić, kupić. Oczywiście, że jest to nie fair, a internauci już śmieją się, że rejestrują się na portalu tylko po to, żeby pokazać Swift swoje puste portfele. Co bardziej świadomi mają po prostu z tego bekę. Ale teraz wracamy do tego, o czym mówię od początku – program skierowany jest przede wszystkim do nieletnich. Do tych, którzy nie są w stanie dostrzec, że uczestniczą w jakiejś żałosnej próbie wyłudzenia, a naprawdę pragną zobaczyć idolkę na żywo. Co więcej, na tym etapie życia nie dysponują jeszcze własnymi sporymi sumami ciężko zarobionych pieniędzy. Co więc robią? Ciągną za rękaw rodzica, płacząc, że bez kolejnego przelewu nie mają szans na zobaczenie Taylor Swift na żywo. A ostatecznie będą potrzebowali jeszcze bajońskiej sumy na bilet, bo przecież już od lat 90. wiemy (między innymi dzięki aferze rozkręconej przez zespół Pearl Jam), że Ticketmaster zawyża ceny biletów, aby uzyskać dla siebie wysokie prowizje.
Po przyjrzeniu się całemu temu przekrętowi możemy mieć tylko nadzieję, że inni artyści nie pójdą tą drogą. Bo to zła droga, która tylko umacnia mnie w przekonaniu, że Taylor Swift naprawdę zrzuci kiedyś maskę i pokaże nam swoją twarz węża. W końcu zapowiedziała w nowym singlu, że dawna, ukrywająca się za fasadą miłej dziewczynki ze środkowych Stanów Swift, „nie może podejść do telefonu, bo jest martwa”.
Zdjęcie nagłówka: „IMG_0735_edited„, aut. Makaiyla Willis @ flickr, CC BY-SA 2.0
Co państwo na to?