Muzyczne Teorie Spiskowe: Who Runs the World?
Moje palce drżą kiedy wystukuję te słowa, bo temat jest poważny, potencjalnie śmiertelny, ryzykuję bowiem wiele. Ten tekst może rozbudzić gniew i chęć zemsty na mojej osobie ze strony najprężniejszej organizacji sterującej światem z tylnego siedzenia (i nie mam na myśli sieci dyskontów Biedronka). W tym odcinku Muzycznych Teorii Spiskowych mowa będzie o Iluminatach.
Historia Iluminatów jest długa i skomplikowana i tak naprawdę nikogo przesadnie nie interesuje, że gdzieś tam powstali w takim i takim roku, w takim i takim celu, i w ogóle prawda, fakty, dowody, bla, bla, bla, nuda. Także pomijam tę część z pełną premedytacją powołując się na klauzulę lenistwa (swojego i czytelników).
Przejdźmy do sedna sprawy. To, że Iluminaci wtłoczyli swoje macki w trzewia popkultury, przez co stworzyli sobie tubę do masowej manipulacji upstrzoną przekazami podprogowymi i generalnie złapali rzeszę nieświadomych dusz za gardło jedną ręką, a drugą sięgają do ich kieszeni, to już wiemy (a jeśli ktoś nie wie, to chyba mieszka pod kamieniem, puszcza strzałki, żeby nie zjadło mu impulsów i łączy się z Internetem przez modem, bez urazy dla alternatywnych form lajstajlu). Nie wiemy jednak, który celebryta jest członkiem organizacji, a który tylko udaje. Gosia Andrzejewicz byłaby tu zbyt oczywistym wyborem, mam bowiem przekonanie graniczące z pewnością, że jest tam Wielkim Magiem, Prezydentem, Królową, CEO czy kimś w tym rodzaju, dlatego skupmy się na Beyoncé.
Po wpisaniu w Google hasła „Beyoncé Illuminati” wyskakuje jakieś 5 tryliardów wyników, więc coś musi być na rzeczy, bo jak wiadomo, Internet nigdy się nie myli. Dlatego, odsiewając te bardziej racjonalne „dowody”, skupmy się na teoriach najbardziej odjechanych, przez co najbardziej prawdopodobnych.
Pierwsza teoria głosi, że Beyoncé zabiła Joan Rivers (dla tych co pierwsze słyszą, to taka pani z telewizji znana w USA, mniej poza). Owa Joan miała narazić się Beyoncé krytyką jej outfitu na jakimś celebryckim spędzie… wielki błąd, który przypłaciła własnym życiem, bo podobno Iluminaci mają taką swoją małą tradycję, że w dzień swoich urodzin możesz, w ramach prezentu, wybrać i zgładzić dowolną osobę. Nie dziwi więc fakt, że Joan zmarła w dniu urodzin Beyoncé (4 września).
Druga teoria głosi, że Beyoncé porwała piosenkarkę Sia (Się brzmi dziwnie) i trzyma ją w podziemnym bunkrze (czy tam piwnicy) jako kreatywnego niewolnika (czy ten pomysł zaczerpnęła ze struktur sieciowych agencji reklamowych – zostawiam wam do oceny).
Przyczynkiem do takich twierdzeń stał się wywiad Sii, który opublikował Billboard:
„Writing with Beyoncé is like a writing camp and she is very Frankenstein when it comes to the songs taking bits and pieces from various song writers and asking to hear them mixed together. In the end she had maybe 25 songs of mine on hold and I was very excited to get a couple of them back. Definitely one is on this album.”
Oraz jej późniejszy Tweet:
Treść być może trywialna, ale czy zauważyliście zaszyte w niej wołanie o pomoc – pierwsze litery słów układają się w napis HELP – czy ktoś jeszcze wątpi? Pewnie znajdą się bezduszne niedowiarki, którzy podniosą larum, że Sia przecież chodzi sobie swobodnie po LA, pije bubble tea i ogląda nowy sezon Narcos na Netlflix, a w wolnych chwilach nagrywa płyty i występuje na Coachelli. Otóż nie, występuje i nagrywa jej klon, podczas gdy prawdziwa Sia siedzi w piwnicy Beyoncé i klepie dla niej teksty piosenek. A te wszystkie peruki, z których Sia jest znana, służą głównie zakryciu siniaków, po tym jak Beyoncé spuściła jej bęcki (no ale skoro występuje nie Sia, lecz jej klon, bo Sia siedzi w piwnicy, czy to znaczy, że klona też obrywa?). Jakbyście jednak chcieli napisać do FBI na Twitterze z informacją o niedoli Sia, to już inni was w tym wyręczyli, okraszając swe donosy #savesia, ale czy zostało podjęte jakieś dochodzenie w tej sprawie, to nie wiem.
Trzecia teoria odnosi się do imienia córki Beyoncé – Blue Ivy czyli akronimu słów Born Living Under Evil Illuminati Very Youngest. No ma to sens, nie gramatyczny, ale jakiś tam ma.
Są również teorie odnoszące się do symboli, gestów, trójkątów, Luwru, dolarów, niepokojących nagrań z Beyoncé w jakimś dziwnym transie i RocNation, ale to pominę. Bo to, że Beyoncé, jej mąż, dzieci, cała rodzina i przyjaciele są członkami rządzącej światem elity to chyba jest jasne, ale dlaczego ta elita musi być jakąś owianą tajemnicą sektą? Nie chodzi o Iluminatów, Zakon Feniksa, Templariuszy czy inne mistyczne kluby wzajemnej adoracji. Chodzi o to, że tą elitą są sprytni bogacze, a światem rządzi dolar (z trójkątem Iluminatów w swoim designie nota bene), social media i rozbuchany, rozpędzony i nieokiełznany konsumpcjonizm. Celebryci to produkty na sprzedaż oraz chodzące słupy ogłoszeniowe koncernów. I umówmy się, nasza obsesja na temat Iluminatów i wizje Beyoncé składającej ofiary z dziewic przed rzeźbą wielkiej sowy, tylko napędzają całą tę machinę, zwiększają sprzedaż i napychają portfele tym, co potrafią to wykorzystać. Sami łapiemy się we własne sidła, kiedy z wypiekami na twarzy łykamy przynęty zarzucane przez samych twórców. Bo gdyby Beyoncé rzeczywiście należała do tajemnej organizacji trzymającej w szponach cały nasz glob, to prawdopodobnie nigdy byśmy się o tym nie dowiedzieli. I dlatego pomysł, że na czele Iluminatów stoi Gosia Andrzejewicz, która nie maluje na czole trzeciego oka Ozyrysa, nie wita się z fanami gestem trójkąta (ja wiem, tacy nie istnieją, ale hipotetycznie) i nie kręci teledysków w Muzeum Narodowym w Krakowie na tle Damy z Łasiczką, nagle nie wydaje się już aż tak szalony.
Co państwo na to?