Muzyczne Teorie Spiskowe: Avril Lavigne
Myślicie, że show-biznes to spacer po parku, a muzyka to tylko proste akordy ułożone w jakieś tam, mniej lub bardziej miłe, sekwencje, których słuchacie dla rozrywki i relaksu? Świat muzyki to mrok, groza i całe mnóstwo niewyjaśnionych sekretów, skrupulatnie ukrywanych przez wytwórnie muzyczne, menadżerów, producentów i same gwiazdy. Dlatego w cyklu Muzyczne Teorie Spiskowe rzucimy trochę światła na najpilniej strzeżone sekrety branży rozrywkowej. Drżyj show-bizie! Na początek niewyjaśnione zniknięcie Avril Lavigne, niejaka Melissa Vandella i zmowa wytwórni.
Co więc stało się z punkową księżniczką dla mas, szczeniackim mokrym snem niejednego Millenniasa i moim osobistym crushem z przełomu późnej podstawówki i wczesnego gimnazjum? To pytanie zadaje sobie wielu, patrząc na Avril, która kiedyś była symbolem buntu, jeździła w sklepowym wózku po centrum handlowym i rozbijała gitary na samochodach, a teraz wije się w różowym pluszu w swoich kawaii teledyskach. Ta zmiana nie była podyktowana potrzebami rynku, na które odpowiedzieć starają się tęgie głowy z wytwórni muzycznych, i nie chodzi też o to, że Avril dorosła, dojrzała i postanowiła kosić hajsy na popowej szmirze i podbierać publikę Selenie Gomez i Miley Cyrus. Niestety, rzeczywistość okazuje się bardziej ponura i bardziej makabryczna niż machlojki show-biznesu (tak, to jest możliwe).
Podobnie jak w wielu innych przypadkach, tak również i w tym Internet nie dał się oszukać, zwieść na manowce i zrobić w bambuko. Nieustępliwi cyfrowi detektywi zauważali, że coś tu nie gra już kilka lat temu i od tamtego czasu starają się nagłośnić sprawę i zdobyć dowody (umówmy się, prowadzenie dochodzenia w sprawie tajemniczej śmierci celebrytki, którą starają się zatuszować wpływowi potentaci z największych wytwórni na świecie, bywa trudne, kiedy owo dochodzenie prowadzisz w samych gaciach przed kompem, zajadając pizzę i popijając Mountain Dew).
Co więc stało się z Avril? Jedna z teorii głosi, że zmęczona sławą i znużona pasmem spektakularnych sukcesów Avril dostała zadyszki, uciekając przed paparazzi i postanowiła zejść ze sceny. Jednak nikt przy zdrowych zmysłach, a już na pewno nie grube ryby z branży, nie zarżnąłby kury znoszącej złote, punkowe jajka. Dlatego Avril zgodziła się powierzyć swoje imię, reputację i wizerunek Melissie Vandelli, która zastąpiła ją najlepiej jak umiała (z jakim skutkiem, każdy słyszy). Dowodem na prawdziwość tej teorii jest słynne zdjęcie Avril, na którym piosenkarka pokazuje dłoń z odręcznym napisem Melissa (mnie to przekonuje). Oczywiście to jest teoria, którą starają się nam wmówić, abyśmy nie poznali prawdziwej przyczyny jej zniknięcia. Niestety, wielu ludzi w sieci, a to, jak wiadomo, bardzo wiarygodne źródło informacji, twierdzi, że Avril nie żyje, a że, jak już wspomniałem, nie zarzyna się kury znoszącej złote, punkowe jajka, została zastąpiona sobowtórem, a może nawet klonem. Podobno Avril była w trakcie pracy nad albumem – follow up’em do „Let Go”, kiedy zmarł jej dziadek. Sama praca nad krążkiem, który w założeniu miał powtórzyć, jak nie przebić sukces „Let Go”, wymagała od Avril wielkiego wysiłku i wiązała się z niewyobrażalnym stresem, a to w połączeniu z emocjonalną traumą wywołaną utratą bliskiej osoby, wepchnęło ją w szpony depresji, z której ucieczką miało być dla Avril samobójstwo (dodajmy, że Avril wyszła za mąż za frontmana Nickelback, więc raczej powodów na odebranie sobie życia jej nie brakowało… bez urazy dla fanów Nickelback).
Nie zapominajmy, że w pewny momencie Avril zniknęła na kilka lat. W przeciwieństwie do rzeszy Internautów, nie jestem ekspertem w dziedzinie genetyki, aby stwierdzić, czy w kilka lat można stworzyć klona, ale to chyba wystarczająco długo, aby znaleźć sobowtóra i utkać intrygę (najwidoczniej dość dziurawą). Zastanawiające jest tylko to, dlaczego nie odczekano do 2011 roku z ogłoszeniem wieści o śmierci celebrytki. Miałaby wtedy przecież 27 lat, więc mogłaby spokojnie stanąć w szeregu z Janis Joplin i Kurtem Cobainem i stać się kolejną ikoną rockendrollowego lajfstajlu. Bo skoro fantazja producentów pozwoliła im podmienić ją na sobowtóra, na pewno wymyśliliby jakieś spektakularne przedawkowanie modnego narkotyku, który w połączeniu z depresją i lekami na boreliozę (tak, celebrytów też czasem gryzą kleszcze) doprowadziła ją do nagłego zgonu w, na przykład, love hotelu w Tokio (tu ukłon w stronę fanów z Kraju Kwitnącej Wiśni). Po co się bawić w podmianki, szarady w tekstach piosenek wskazujące na śmierć piosenkarki i całe to medialne zamieszanie? No chyba tylko dla pieniędzy…
Ale nie wyszło, szach mat showbiznesie! Bo naprawdę nie trzeba daleko szukać, aby zdobyć dowody na poparcie tezy o śmierci Avril. Wystarczy porównać supernieostre zdjęcia Avril i Melissy, przyjrzeć się im nosom, policzyć pieprzyki i przeanalizować kształt ust (bo przecież operacje plastyczne w świecie tej teorii nie istnieją), aby mieć pewność, że Melissa i Avril to dwie różne osoby. Dla niedowiarków, są jeszcze wywiady, z których wnioski można wysnuć jakie tylko się chce, łącznie z tymi, że Melissa na pytania o śmierć Avril odpowiada nerwowym śmiechem i niezręcznym gestem, co niezbicie dowodzi, że mamy do czynienia z wielką mistyfikacją, bo przecież nikt z nas nie czułby się nieswojo, odpowiadając na pytanie, dlaczego nie żyjesz.
Ale w całej tej pajęczynie kłamstw, mylnych tropów, martwych celebrytek, sobowtórów, klonów i punk rocka, zaszyte jest niespełnione marzenie wielu twórców i wyznawców tej teorii. Bo któż z nas nie chciałby czasem zatrudnić klona/sobowtóra na swoje miejsce w korpo, aby cały dzień klepał za nas raport w Excelu, podczas gdy my będziemy biegać boso po Bieszczadach, grając na ukulele? Chyba nikt.
Co państwo na to?