Laura Jane Grace, Dan Ozzi – Trans. Wyznania anarchistki, która zdradziła punk rocka
Nauczono nas nie kwestionować tego, co znane i nazwane. Nauczono nas nie brać na poważnie tego, co czujemy. Nauczono nas rezygnować z siebie, często w imię źle rozumianego własnego dobra, czyli konformizmu.
Laura Jane Grace nie była wyjątkiem. Przez trzy dekady, jako Tom Gabel, próbowała zdusić, odrzucić swoją odmienność. Tyle lat zajął jej proces odkrywania i godzenia się z własną tożsamością. Kryła się przed rodziną i przyjaciółmi z przebieraniem się w damskie ubrania, z fantazjami, z wątpliwościami. „Jak pogodzić to, kim jestem, z tym, kim chcę być?”, pyta w dzienniku z tamtego czasu. Urodziła się w kraju w teorii opartym na wolności jako nadrzędnej wartości, a w praktyce każącym wszystko, co odstaje od ogólnie przyjętych zasad.
W wieku nastoletnim Laura, paradoksalnie, wiedziała, kim chce zostać, ale nie wiedziała kim jest. Zafascynowana muzyką chwyciła za gitarę i zaczęła pisać piosenki, ale okresowi burzy i naporu, jaki przechodzi każdy nastolatek towarzyszyła najbardziej fundamentalna wątpliwość: „Niewiedza kim się jest to straszliwe uczucie”. Zrywanie z dysforią udawało się czasem na kilka dni, czasem na kilka lat, ale ona zawsze wracała, dopóki Laura nie zrozumiała, że nie da się od niej uciec. Wewnętrzną ceną za każde doświadczenie związane z transseksualizmem był wstyd i poczucie winy, a niepewność i odmienność Laura przykrywała arogancją i cynizmem.
Nie pomagały używki, małżeństwa, dzieci, nagrywanie płyt z Against Me! I życie w trasie. Forum do opowiadania historii o odmienności dała jej scena, językiem był punk. Wtedy była szczęśliwa. Znikało poczucie dyskomfortu ciała, samotności, wśród najbliższych, znikały kompromisy, które doprowadzały Laurę na skraj wytrzymałości. Gdy kariera wychodziła na pierwszy plan, w cień odsuwało się pytanie o płeć. Nie na długo. Z biegiem lat Laura była podwójnie wyobcowana – szereg decyzji, jakie podjęła w imieniu zespołu spowodował, że odrzuciło ją środowisko punkowe, którego czuła się częścią. Jego tolerancja i otwartość okazały się być jedynie pozorne.
„Trans”, oprócz tego, że jest dziennikiem wschodzenia gwiazdy rocka, przede wszystkim jest szczerym do bólu zapisem często autodestrukcyjnej podróży do wewnątrz i świadectwem, że dokądkolwiek się ucieka, zabiera się ze sobą… samego siebie.
Co państwo na to?