Do czego nie gibie się grzywka Trumpa
Wszyscy są wkurwieni – punkowcy, hip-hopowcy, konsekwentni odszczepieńcy muzyczni, jak Algiers, a nawet – a może szczególnie – Kim Gordon! Kto by nie był? Od czterech lat musimy znosić Donalda Trumpa jako szefa światowego porządku politycznego, w wielu krajach również w naszej części Europy, jemu podobni pomniejsi szefowie zaprowadzają swoje porządki przy wtórze szerokich grup społecznych. A to tylko wierzchołek góry lodowej… Pod nim kryje się wieloletnie niezadowolenie z pseudodemokratycznej polityki liberałów (znów analogie pomiędzy USA i Polską same się nasuwają), postępującego globalnego rozwarstwienia ekonomicznego i to zarówno w obrębie krajów ekonomicznie rozwiniętych, jak i pomiędzy bogatą globalną Północą i biednym Południem, niepokoje związane z migracjami, zmianami klimatu, konfliktami zbrojnymi i coraz bardziej ograniczonymi zasobami… Niepokój, który przeżywa każdy rozsądnie myślący człowiek udziela się także wielu artystom, którzy poprzez swoją muzykę konfrontują się z zagrożeniami, jakie w tym chybotliwym świecie, stanowi coraz bardziej panoszący się populistyczny autokratyzm. Po świetnej płycie Low „Double Negative”, która w eksperymencie muzycznym zawarła całą wściekłość, żal, niepewność i irytację współczesnego obywatela USA, powstało wiele kolejnych płyt, których podglebie intelektualne stanowi powyższy wątek. Poniżej prezentujemy tylko pięć. Ich imię jednak brzmi „wielość”.
A Tribe Called Quest – We, The People…
(„We Got It from Here… Thank You 4 Your Service”)
Jak nie trudno zauważyć tytuł tego kawałka stanowi cytat odnoszący się do słynnych słów, które otwierają konstytucję USA (i nie tylko tę). W słowach tych wypowiada się podmiot tego, jak wydawałoby się dość istotnego, dokumentu. Narratorem jest lud – jedyny suweren w ustroju demokratycznym. Co oznaczają trzy kropki? Jako obywatele kraju, w którym władza zwykła często powoływać się na „suwerena” przy przeprowadzaniu swych podejrzanych zamiarów, które z reguły stanowią pogwałcenie zasad konstytucji, powinniśmy wiedzieć aż nadto – oznaczają one obłudę i instrumentalizm, który towarzyszy dziś wypowiadaniu tych słów, ich zafałszowanie, które sprowadza je do wyświechtanego sloganu, wytrycha. A Tribe Called Quest nagrali swój długo (18 lat!) wyczekiwany album nie tylko by podsumować i zakończyć swą działalność, zrobili to także po to, by nakreślić w swojej wyjątkowej liryce obraz Ameryki A.D. 2016 – kraju, w którym zwolennicy i przeciwnicy Donalda Trumpa spierają się o kształt przyszłości, zaś brudna kampania prezydencka oparta jest na hasłach odmawiających wielu członkom społeczeństwa udziału w woli powszechnej. Q-Tip doskonale pokazuje to parodiując przemówienia Trumpa: „All you Black folks, you must go/All you Mexicans, you must go/And all you poor folks, you must go/Muslims and gays, boy we hate your ways/So all you bad folk, you must go”. „We the People…” zaczyna się sygnałem syreny alarmowej. To dźwięk, który ma obudzić lud do działania, sprzeciwu wobec sił, które narzucają mu swą wolę. Czy dziś, po czterech latach prezydentury Trumpa (i po czterech latach łamania konstytucji w Polsce) dźwięk ten nie jest jedynie podzwonnym dla starego świata? (Bartłomiej Błesznowski)
Kim Gordon – Hungry Baby
(„No Home Record”)
You can pee in the ocean/Golden vanity/You can pee in the ocean/It’s free – w tak bezpośredni sposób zwraca się do Donalda Trumpa Kim Gordon w “Don’t Play It”. Złota próżność… Nie słyszałam jeszcze, żeby prezydent USA został tak trafnie określony jedynie w dwóch słowach. Gordon, kiedyś filar Sonic Youth, dziś pisarka, malarka, wciąż gitarzystka i wokalistka, po niemal czterech dekadach artystycznej aktywności, pod koniec 2019 roku wydała debiutancką płytę zatytułowaną „No Home Record”. W hałaśliwy miks elektroniki i sprzężonych gitar wtopiona jest punkowa poetyka tekstów artystki. Gordon kieruje soczewkę na innych, w tym także na współczesne Stany Zjednoczone. Krytycznym okiem dekonstruuje amerykański mit, na którym Donald Trump oparł swoją kampanię, a później prezydenturę. Wolność? Definiowana jako możliwość wyboru jest jedynie mrzonką. Możemy wybierać jedynie pośród miejsc i pasujących nam krajobrazów („Air BnB”) czy działań („Cookie Butter”). Czy o wolności świadczy wybór na podstawie podsuwanych pod nos sloganów („Get Yr Life Back”)? Kapitalizm? W „Get Yr Life Back” Gordon ogłasza jego koniec. Konsumpcjonizm? Artystka sama nigdy nie dała mu się zwabić, bo od rodziców zamiast opowieści o dobrobycie i wykuwaniu swojego losu dostała historię dorastania w czasie Wielkiego Kryzysu. Ludzie? Donald Trump zdaje się nie zauważać, że połowę społeczeństwa stanowią kobiety. Można je traktować co najwyżej jako obiekty seksualne, pozbawione podmiotowości i własnego zdania. W „Hungry Baby” artystka nawiązuje do molestowania seksualnego, którego była ofiarą. Czy to, o czym i w jaki sposób mówi Kim Gordon można nazwać odwagą? Nie, to po prostu uważne, krytyczne oko obserwatorki, która przemierzała wielokrotnie swój kraj od Nowego Jorku po Los Angeles. Artystka jeszcze w jednym aspekcie jest groźna dla despotycznych zapędów Trumpa: ufa sobie i nie daje sobie nic narzucić. Po raz kolejny przekonuje, że warto kwestionować najdonośniejsze głosy. Zawsze czujna, zawsze pod prąd, zawsze konsekwentna. Szkoda, że tę ostatnią cechę dzieli z Donaldem Trumpem. (Ewa Bujak)
Idles – Danny Nedelko
(“Joy As An Act of Resitance”)
Być może należy się zastanawiać czy Idles już chwilę temu nie stali się częścią machiny, przeciwko której kierują swój gniew w pełni zasłużenie dyskontując odniesiony sukces. Nominacja do Mercury Prize, album koncertowy, bogata, wciąż powiększana kolekcja merchu, światowe trasy koncertowe mogą być pierwszymi krokami w kierunku drogich cygar i jeszcze droższych samochodów. Na potrzeby tego tekstu przyjmijmy, że u progu lat 20tych bieżącego tysiąclecia grupa jest jeszcze w ciągłym kontakcie z tak zwanym “prawdziwym życiem” oraz, i tego jestem absolutnie pewien, że “Joy As An Act of Resitance” to album, który mierzy, się pułapkami współczesności ze szczerej potrzeby zabrania donośnego głosu w sprawach zupełnie zasadniczych. “Danny Nedelko” (tytuł to imię i nazwisko ukraińskiego imigranta, przyjaciela lidera grupy) to bezpośredni i nie pozostawiający nawet centymetra przestrzeni do opacznej interpretacji hymn przeciwko polityce antyimigracyjnej. Struktura stadionowej przyśpiewki oraz prosty przekaz, niemal pozbawiony popkulturowych gier słownych, będących znakiem rozpoznawczym Talbota nie oznacza, że Idles grają pod publiczkę – to wyraźny sygnał, że sprawa jest poważna. Talbot mówi wprost – świadome odrzucenie różnorodności to szczyt głupoty, a na poparcie tych słów przywołuje w tekście paradę złożoną z celebrytów i stereotypowo postrzeganych przedstawicieli mniejszości (Freddy Mercury, nagrodzona Noblem pakistańska aktywistka Malala Yousafzai, ale także polski rzeźnik czy wielodzietna samotna matka nigeryjskiego pochodzenia). Kluczem jak zwykle w przypadku całego “Joy As An Act of Resitance” jest miłość, słuchając Talbota można ulec przyjemnemu złudzeniu, że by wyrugować niegodziwość wystarczy tak niewiele, tymczasem już za moment będziemy żyli w świecie szczelnie wydzielonym drutem kolczastym. (Marcin Gręda)
Algiers – Hour of the Furnaces
(“There Is No Year”)
Algiers wydali kolejny wspaniały krążek, tym razem proponując rodzaj protest songów, których przekaz za sprawą przystępnej formy, może przedostać się do serc i umysłów słuchaczy na cały świecie. „There Is No Year” to płyta miejscami może nawet popowa, jednak wcale nie lekka i przyjemna – duszna atmosfera jaka ją spowija wydaje nam się jeszcze gęstsza niż na poprzednich krążkach, a to za sprawą czasów, w jakich przyszło tworzyć Algiers. Niepokoje na tle rasowym w USA wracają, mimo że władze tego państwa dobrze wiedzą, że jego struktura etniczna zmienia się z roku na rok, bezrobotne ofiary kryzysu nadal postrzegane są jako nędzne leniuchy wyłudzające pomoc społeczną, zaś bankructwo konsumenckie z powodu długów medycznych staje się powoli stałym elementem pejzażu społecznego. Niepokój narratora większości piosenek przeradza się z czasem we wściekłość, tak jak soulowa rytmika przechodzi szybko w złowróżbny soundtrack z sensacyjnego thrillera klasy B rodem z lat 70. Co zaskakujące – nowy album brzmi o wiele bardziej syntezatorowo niż poprzednie. Nie żeby w dzisiejszych czasach oznaczało to szczególną oryginalność, jednak połączenie afroamerykańskiej stylistyki z synthami z UK wydaje się świeże i zaskakujące. Niewątpliwie słychać tu echa (a miejscami – jak w „Hour of the Furnaces”, o wiele więcej) brzmienia Depeche Mode z lat 90. („Ultra”), z którymi pewnie chłopaki nieźle musieli osłuchać się w ostatnim czasie. Narastające zwrotki, syntezatorowe ścieżki melodyczne z tyłu, ostro wchodzące refreny – wszystko to znamy z twórczości Brytyjczyków… Jeśli tak miałoby wyglądać godne zastępstwo dla Gahana i spółki w XXI wieku – nie mamy nic przeciwko! (Bartłomiej Błesznowski)
Jim James – Same Old Lie
(“Eternally Even”)
Kilka lat temu Jim James (na codzień wokalista zespołu My Morning Jacket) wraz z kompozytorem Brianem Reitzell pracowali nad muzyką do kilku filmów. Nigdy jednak nie została ona wykorzystana, ponieważ chłopaków zwolniono. Ich podejście do tematu okazało się zbyt dziwaczne. Jim jednak zachował w swoim iPodzie kilka zarejestrowanych wówczas improwizacji, które zawsze lubił i kiedy pewnego dnia natrafił na nie na Shuffle nagle w głowie zaczęły układać mu się melodie. I tak powstały muzyczne podwaliny pod drugi solowy album “Essential Even” wydany nieprzypadkowo 4 listopada 2016 roku. W tym samym roku “gwiazda” reality show, ułomny biznesmen wygrał nominacje partii republikańskiej na prezydenta i tak zaczęły układać się słowa do nowych piosenek. Jim w wywiadzie dla The Washington Post powiedział – “I just felt like there was nothing else I wanted to sing about; nothing else made sense anymore because this is so much more important”. Dlaczego to było tak ważne? Dlatego, że tak jak miliony, Jim widział zagrożenie jakie niesie ze sobą potencjalna prezydentura Donalda Trumpa. Dla projektu muzycznego „30 dni, 30 piosenek”*, na playliście ktorego znalazł sie jeden z singli promujacych „Essencial Even”, który szybko stał się politycznym manifestem Jamesa „Same Old Lie”, Jim powie: “The fact that the United States is even remotely considering the idea of a Donald Trump presidency is so very, very disturbing. How has this bully who capitalizes on the destruction of humanity somehow been given a free pass? We need to be working for peace, love, and equality. We need to find new and better ways to take care of each other, to make this nation a place where all feel safe and welcome, regardless of race, sex, or creed. We can’t be ruled by the fear and hatred that Trump continues to push down our throats. Let’s sing our songs and cast our votes and work together to help make this country the center of peace and love that we all know it can be.” Jim James nie napisał “Same Old Lie” na potrzebę tego projektu, ale z pewnością pasowałaby ona do przedsięwzięcia. Piosenka ma jedno kluczowe przesłanie: “It’s the same old lie you been reading about/Bleeding out – now who’s getting cheated out?/You best believe it’s the silent majority/If you don’t vote it’s on you – not me.” I to jest prawda, i musimy o tym pamiętać, w tym roku, roku ważnych wyborów prezydeckich w Stanach Zjednoczonych i Polsce. (Mariusz Godzisz)
BONUS:
* – 1000 dni, 1000 piosenek (pierwotnie zwanych 30 dniami, 30 piosenek) to projekt muzyczny uruchomiony 10 października 2016 roku przez Dave’a Eggersa i Jordan’a Kurlanda, który pierwotnie miał wydawać jedną piosenkę na dzień od tej daty do 8 listopada 2016, który był dniem wyborów na prezydenta w Stanach Zjednoczonych. Każda z piosenek opowiadała się przeciwko głosowaniu na Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich. Ta playlista ciągle rośnie, piosenek przybywa a posłuchać można tutaj:
Co państwo na to?